sobota, 30 listopada 2013

Dzień 5




Wpatrywałam się w siniaki na swoim biodrze. Odciśnięte palce Malika. Przyłożyłam tam swoją dłoń, która w połowie była taka, jak jego. Cholera, ma ogromną rękę. Ale nie to mnie teraz martwiło. Byłam cała obolała i posiniaczona. Krocze piekło niemiłosiernie, a siniaki sprawiały, że już dawno oszalałam z bólu. Ale najbardziej przerażało mnie moje biodro. Wiecie, do odcisku jego ręki dołączono zadrapania, które wcześniej krwawiły. Teraz ciecz była zaschnięta i nie było jej dużo. Pojedyncze krople. Jednak, mimo wszystko, trochę mnie to przerażało. Z drugiej strony - jeszcze bardziej źle już być nie może. Gorsza (albo lepsza?) będzie śmierć. Chociaż podejrzewam, że najgorsze już zrobił. Wczoraj.

Zayn zniknął. Od razu po, wyszedł z pokoju, zostawiając mnie we łzach, do teraz się nie pokazując. Nie słyszałam też, by spacerował korytarzem, więc postanowiłam z tego skorzystać. Narzuciłam na siebie wczorajszą bluzkę i dresowe spodnie, które znalazłam w szafie, po czym wymknęłam się z pokoju, zbiegając na dół. Byłam cholernie głodna.

Westchnęłam z ulgą, kiedy weszłam do pustej kuchni. Na razie go nie spotkałam i mam nadzieję, że tak pozostanie. Nadzieja matką głupich, nie?

Zaczęłam wpakowywać sobie do buzi prawie pół kanapki, ledwo ją gryząc. W dłonie chwyciłam jeszcze trzy kolejne i ruszyłam w stronę pokoju. Podgryzałam swoje śniadanie, patrząc na ziemię. Nagle drgnęłam, przestraszona, zauważając kolejne, o wiele większe, stopy. Podniosłam powoli głowę, zadzierając ją do góry, by spojrzeć w tak znienawidzone kawowe tęczówki. Widziałam rozbawienie na jego twarzy, kiedy wyciągnęłam pół kanapki z ust, przy okazji przełykając to, co zostało w gardle.

- Gdzie się tak śpieszył?

Jego oczy połyskiwały niebezpiecznie, jakby w każdej chwili był gotowy, by rzucić się na mnie i, po raz kolejny, pozbawić mnie wszystkich ubrać, a następnie dostarczyć mnóstwo bólu. Fizycznego i psychicznego.

Przełknęłam gulę w swoim przełyku, która uformowała się od razu na widok jego stóp. Cholera, z dnia na dzień coraz bardziej się go bałam. Tak nie powinno być. Ja się nikogo nie boję. Nigdy nie płaczę. Nigdy nie gdybam. Nigdy nie jestem onieśmielona.

- Zostaw mnie - szepnęłam, nagle odzyskując głos.

Kolejny śmiech ze strony Mulata. Co z nim jest nie tak? Miałam go już dość, po cholerny czubek głowy. Cały czas potrafił tylko się śmiać lub mnie krzywdzić? Wzięłam głęboki, oczyszczający wdech, próbując go minąć. Szybko chwycił mnie za nadgarstek, czemu towarzyszyło moje syknięcie.

- Nie. Dotykaj. Mnie - wycharczałam.

Nie puścił. Trzymał mnie dalej, patrząc prosto w oczy. A potem na usta. Cholera, nie! Nie znowu! Chcę chociaż raz zjeść, cokolwiek, bez jego pieprzonych gwałtów, siniaków, rozpalonych dziur po fajkach, rozcięć i, Stwórca wie jeden co jeszcze. Wiem, że się powtarzam, ale, jeśli jakimś cudem wyjdę stąd cało, to mój ojciec będzie, kurwa, rzygał tą policją. Albo mną, zależy, jak bardzo będę chciała się na nim odegrać. Chociaż wątpiłam co dla niego jest ważniejsze - ja czy praca. Trudny wybór, ja na jego miejscu chyba wybrałabym pracę. Nigdy nie byłam dla niego dobra, obwiniałam go o każdą drobnostkę. Byłam wrednym, pieprzonym bachorem, który tylko uprzykrzał mu życie. Pewnie teraz cieszy się, że ma mnie z głowy.

- Cholera, Shae, co z tobą?!

Krzyk wyrwał mnie z rozmyśleń na temat ojca. Zmarszczyłam brwi w pytającym geście, patrząc w kawowe tęczówki.

- O co ci chodzi? - Zapytałam, przeczesując włosy.

W jego ustach znalazła się fajka. Chyba musiał ją zapalić, kiedy zamyśliłam się, dlatego nie zauważyłam. Teraz wyciągnął ją z ust, a ja przygotowałam się na oparzenie. Jednak nie zrobił tego. Po prostu włożył papieros za ucho, uważając na włosy. Uniosłam brwi, starając się nie myśleć o bólu nadgarstka.

- No o to, kurwa, że wiele dziewczyn marzy o spędzeniu ze mną choć paru chwil w łóżku!

Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku. Myślę, że udało mi się to przez wielki gniew, który nagle poczułam i jego roztargnienie. Szybko się rozpraszał. Przymrużyłam oczy, czując zdenerwowanie.

- Marzą? To je sobie, kurwa, gwałć, nie mnie! - Krzyknęłam, biegnąc na górę.

Byłam dumna z tego, że po raz pierwszy wywołałam na jego twarzy zdziwienie.




Przestraszyłam się, kiedy Malik wparował do mojego tymczasowego pokoju, patrząc na mnie gniewnie. Minęło dwadzieścia minut od naszej rozmowy. Przypuszczam, że tak późno zareagował przez telefon, który zadzwonił od razu, gdy wbiegłam na szczyt schodów. Siedziałam na łóżku, a Zayn szarpnął mnie, bym wstała. Jęknęłam z bólu, wiedząc, że nabawię się kolejnego siniaka. Myślałam, że może znowu mu się... zachciało, ale wyciągnął mnie z pokoju i zszedł ze schodów na parter. Rzucił mi kurtkę, którą założyłam. Była o wiele za duża, pewnie należała do niego. 

- Wychodź - warknął. 

Zmarszczyłam brwi, jednak wyszłam przez drzwi, które otworzył. Przekroczył próg tuż za mną i przekręcił parę razy kluczem. Potem pociągnął mnie w stronę samochodu, każąc wsiąść. Byłam posłuszna, nie chciałam, by mi coś zrobił. Już wystarczająco mnie zniszczył. Ruszyliśmy z piskiem opon. Spoglądałam przez okno, co jakiś czas widząc domy. 

- Zapnij pas - warknął ponownie, nie patrząc na mnie. 

Westchnęłam cicho, ale zrobiłam to. Czarny mocny materiał otaczał mnie, gwarantując choć trochę bezpieczeństwa. Spojrzałam na profil twarzy chłopaka. Na jego prosty nos, długie rzęsy, pełne usta, ciemną cerę. Cholera, Shae, przestań. Odwróciłam szybko wzrok i wzięłam mocny wdech. Bolało mnie przez niego żebro, po jego wczorajszym "wyczynie". Raczej go nie złapał, prawda? Chociaż... kto go tam wie, może dla niego moje kości są aż tak kruche, że z łatwością potrafi je uszkodzić? Głupia myśl, Shae. 

Po godzinie jazdy zajechaliśmy pod duży dom. Wtapiał się w otaczające je drzewa, swoimi brązowymi ścianami i zielonym dachem. Proste, ale skuteczne. Niestety dla mnie. Chłopak wysiadł z samochodu i otworzył drzwi z mojej strony. Przełknęłam głośno ślinę i wysiadłam powoli. Zatrzasnął drzwi i pociągnął mnie do środka. Stanęliśmy przed wycieraczką, spod której wyciągnął klucz. Zmarszczyłam brwi, ale nic nie powiedziałam. Zayn warknął gardłowo, siłując się z małym metalem. W końcu drzwi odpuściły i otworzyły się. Znowu zostałam pociągnięta, ale ruszyłam dopiero po chwili, stawiając swój opór. Wygrał, znowu. Wprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia, to chyba moja nowa... sypialnia. Była dość nietypowa. Beżowe ściany, brązowe panele, jasne łóżko z baldachimem, lampy na ścianach zamiast suficie, krzesło z poduszkami, ozdobna szafa... Cholera, czuję się, jak w jakimś dziewiętnastym wieku. Odwróciłam się do Malika, który uśmiechnął się krzywo. O co mu znowu chodzi? 

Podszedł powoli, nie spiesząc się. Zaczęłam się wycofywać, po niedługim czasie natrafiając na ścianę. Cholera. Chłopak przycisnął mnie do niej, zamykając moje nadgarstki w swojej dłoni. Zaczął mnie całować. Starałam się to przerwać, ale jak? Jestem słaba. Pociągnął za moją koszulkę, zdejmując ją ze mnie. Potem, z niemałym trudem, ściągnął dresowe spodnie razem z majtkami. Następnie pozbył się stanika. Była naga, znowu. On, natomiast, zsunął spodnie i bokserki do kolan, patrząc na mnie. W pewnym momencie zauważył siniaka na moim biodrze i przyłożył tam swoją dłoń. Uśmiechnął się, łapiąc mnie za pośladki. Nie, nie znowu! Podsadził mnie, wchodząc gwałtownie. Zachłysnęłam się powietrzem, znowu czując ból. Przyłożył jedną rękę do siniaka na biodrze, a drugą podtrzymywał moje pośladki, bym nie spadła. Uwierzcie, wolałam spaść. 

Przycisnął mnie do ściany, co tylko mu pomogło zachować równowagę, a potem zaczął się mocno poruszać. Zbyt mocno, to bolało. Dociskał swoją rękę do jej odbicia na moim ciele, a ja wiedziałam, że tak mnie naznacza. I wiedziałam, że za każdym razem będzie to robić. Pomocy...




Leżałam na łóżku, przykryta kołdrą i prześcieradłem, jakby wyssano ze mnie życie. Minęły cztery godziny odkąd wyszedł, zostawiając mnie nagą, skuloną w kącie, płaczącą. Tylko się zaśmiał, widząc moją niemoc. Bawiłam go. Ale szybko się otrząsnęłam, przynajmniej tak mi się wydaje. Wytarłam łzy i ubrałam się, kładąc do łóżka. Nie udało mi się zasnąć. Liczyłam godziny, patrząc na staromodny zegar ścienny. Bolało. Myślałam, że każdy ma jakieś uczucia. Że musi je mieć. Ale myliłam się. On ich nie ma. Potrafi sprawiać tylko ból. 

Drzwi otworzyły się, ale nie zwróciłam na to uwagi. Cierpiałam i miałam zamiar mu pokazać swoją pogardę względem jego. Odkrył pościel, ciągnąc mnie do góry. Pociągnęłam nosem, marząc o chusteczce. Unikałam jego wzroku, patrząc tępo w zegar na ścianie. Zdenerwowało go to, uderzył mnie w policzek. Głośny dźwięk rozniósł się po pokoju, a ja zdziwiłam się tak dużym echem. 

Malik pociągnął mnie za przedramię. Wyszliśmy z pokoju, poprowadził mnie piętro niżej, do piwnicy. Spojrzał na mnie, stając przed jakimiś drzwiami. Zaśmiał się. Nie wiedziałam czemu. Dopóki nie wpuścił mnie do środka. 

- Davon! - Krzyknęłam, chcąc do niego podbiec. 

Zayn chwycił mnie w pasie, a ja zawisłam w powietrzu, szamocząc się. Chciałam podbiec do swojego brata i... ulżyć w jego cierpieniu. Rozwiązać go. Albo rozkuć. Był przywieszony łańcuchami do sufitu, ledwo dotykał palcami u stóp podłogi. Głowę miał spuszczoną w dół, a na ziemi była krew. Niewielka ilość, ale i tak. 

- Davon! - Krzyknęłam ponownie. 

Malik zaśmiał się. 

- Nie usłyszy cię, jest nieprzytomny - mruknął.

Postawił mnie na ziemi, odwracając twarzą do siebie. Obserwował moje zrozpaczone oczy i nic sobie z tego nie robił. Rzuciłam spojrzenie na swojego brata. Wydał z siebie cichy jęk bólu. 

- Proszę, wypuść go! Zabijesz go! - Cały czas krzyczałam lub histeryzowałam. 

Niewielka różnica. 

- Zrobię wszystko, jeśli odstawisz go do domu, żywego - dodałam, patrząc na nagą klatkę piersiową Davona.

Była we krwi. Posiadała rozcięcia, ale nieduże. Zaczęłam płakać. Nie mogłam tak po prostu go obserwować, w tej męczarni i bólu. Chciałam, by Malik go wypuścił. 

Kawowe oczy błysnęły iskierką, słysząc moje słowa. 

- Wszystko? - Zapytał, unosząc jedną brew. 

Skinęłam głową.

- Wszystko - powtórzyłam, nie spuszczając z brata wzroku.

Kolejny jęk wydarł się z jego ust, jednak wiedziałam, że nie jest poinformowany o mojej obecności. Pewnie mnie nawet nie słyszał. Ale wiedziałam, że dowie się o mojej walce o niego. Jakoś się dowie, mam nadzieję. Robię to tylko i wyłącznie dla niego. 

Malik nachylił się do mojego ucha, odgarniając za nie ucho. 

- W takim razie wiem już czego chcę. 

Spięłam się, czując jego bliskość. Wiedziałam, że zażąda rzeczy, której nie zniosę. Ale będę musiała to zrobić, dla Davona. Chociaż dobrze było zobaczyć jego czarne kosmyki włosów i nieliczne tatuaże, jednak nie chciałam, by był tu choć chwilę dłużej. 

W mojej głowie rozbrzmiały słowa Mulata, które były jak wyrok sądu:

- Dojdź dla mnie. 




Od autorki: Ups, dziwnie wyszło, szczególnie końcowe słowa. Takie to trochę słabe, ale... co zrobić? Lepszego pomysłu nie miałam, wybaczcie. Co powiecie na rozdział z perspektywy Zayna? Nie w tej chwili, oczywiście. Właściwie nie zastanawiałam się nad tym, po prostu wpadło mi do głowy. Zauważyliście, że odpowiadam na wasze komentarze? Cholera, ta Shae (czyt. dziewczyna ze zdjęcia) sprawia, że mam ogromne kompleksy, ops. W ogóle, ma ktoś do polecenia jakiś fajny FanFiction? Najlepiej tłumaczenie, w roli głównej Niall lub Zayn, ewentualnie Harry. Tylko nie Colda, Chillsa czy Darka, bo to już przeczytałam milion razy :D Ale wracając do rozdziału - zaskoczeniiiii? Sama siebie zaskoczyłam "wizytą" Davona. #Ok. Poproszę o dużo komentarzy, pobijcie rekord Dnia czwartego :]

piątek, 29 listopada 2013

Dzień 4





Skulona w ciemnym kącie czekałam na powrót Malika. Nie było go już sporo czasu. Czułam się, jakby zostawił mnie tu na jakąś dziwną śmierć. To głupie z mojej strony, przecież na razie nie ma zamiaru się mnie pozbywać. Jestem mu potrzebna, jakkolwiek by to brzmiało. Chociaż nie wiem po co, mógłby mnie zabić i wmawiać mojemu ojcu, że nadal żyję. Ale lepiej, żeby na to nie wpadł. Tak myślę...

Nie miałam zielonego pojęcia ile tu siedziałam. Może godzinę, może dzień. Albo dłużej. Byłam głodna. Podczas pobytu tutaj, nakarmiono mnie jakieś dwa, trzy razy. Przez to czułam się trochę osłabiona. Niby potrafiłam ustać na nogach, ale miałabym problemy, by uciekać przed potencjalnym... mordercą? No cóż, nie wiem czy to dobry dobór słów, w końcu jeden mnie tu zamknął. 

Czułam się brudna. Byłam brudna. Moja bluzka miała małe dziury i większe rozcięcia, które zrobił Malik podczas nagrywania tej... wiadomości. Cholera, marzę o tym, by umyć swoje włosy. I ciało. Czuję się źle, cała w swojej własnej krwi, siniakach, może nawet byłam gdzieś po prostu brudna. Przetarłam oczy, starając się nie zasnąć. Resztki tuszu do rzęs, zapewne, były roztarte pod oczami, jeśli w ogóle coś zostało z makijażu. 

Zaczęłam nucić jakąś piosenkę, nawet nie kojarzyłam tytułu. Po prostu wpadła mi do głowy, więc po prostu odtwarzałam ją sobie, ciesząc się tym drobiazgiem. Dawno nie słyszałam żadnej piosenki, brakowało mi tego. Muzyka była moim życiem, uwielbiałam śpiewać. I rysować. To były moje talenty. Te rzeczy sprawiały, że się uśmiechałam. To moje małe szczęścia, jeśli można tak się na ich temat wyrazić. 

- Shae? - Uniosłam głowę, uciszając się. - Wstawaj, szybko! 

Zayn. Oczywiście, że to on. Podszedł do mnie, prawie biegnąc, a ja wstałam, tak ociężale, jakbym była w dziewiątym miesiącu ciąży. Chłopak przeklął pod nosem, pomagając mi. Chwycił mnie za nadgarstek, trochę za mocno go ściskając. Syknęłam z bólu, miałam tam ranę po jego papierosie. Nie zwrócił na mnie uwagi, zaczął biec, ciągnąc mnie za sobą. Biegłam, potykając się co jakiś czas, z osłabienia. Najpierw pokonaliśmy schody, potem mnóstwo korytarzy. Moje oczy powiększyły się na widok trupów. W oddali słyszałam strzały. Cholera, co się dzieje?

Wypadliśmy na ciemny dwór. Świeże powietrze! Brakowało mi tego. Brak kurzu, a w powietrzu zapach po deszczu. Malik podbiegł do jakiegoś czarnego samochodu, otwierając drzwi po stronie pasażera. Wahałam się chwilę czy wsiąść. Może spróbować uciec? Nie, jestem zbyt osłabiona. 

- Wsiadaj, kurwa! - Krzyknął, ciągnąc mnie mocno za poraniony nadgarstek. 

Wsiadłam z cichym syknięciem. Mulat okrążył auto i wsiadł po stronie kierowcy, odpalając silnik. Ruszyliśmy. Gdzie? Nie miałam pojęcia. Mijaliśmy światła lamp ulicznych, a ja spojrzałam w stronę chłopaka. Widziałam jego profil twarzy, ale dostrzegłam ranę na wardze, rozciętą brew i czerwony policzek, który za niedługo stanie się siny. Zmarszczyłam brwi, patrząc na okolice żeber. Cholera, krew?

- Krwawisz? - Zapytałam cicho, nie wiedząc, czemu się przejmuję. 

Chyba po prostu nie lubię, gdy ktoś cierpi...

Nie odpowiedział. Wiedziałam, że ma tam ranę. Dotknęłam jej, korzystając z jego skupienia na drodze. Syknął, łapiąc mocno mój nadgarstek. Jego duża dłoń oplotła całą jego szerokość. Zayn obdarzył mnie rozgniewanym spojrzeniem. 

- Nie dotykaj - warknął. 

Puścił moją rękę, a ja cofnęłam ją szybko, rozmasowując bolące miejsce. Cholera, dlaczego jest taki agresywny? Spojrzałam przez okno, obserwując drzewa. Już dawno wyzbyły się swoich liści, za niedługo początek zimy i... święta. Cholera, słabo. Prawdopodobnie nie będzie mnie wtedy w domu, nie wiadomo czy przeżyję do tego czasu. O Boże, ale pesymistyczne życie. 




Stanowczo za ciepło. Czułam, jak moje ciało coraz bardziej się rozgrzewa. Otworzyłam oczy, patrząc na czarny sufit. Co do cholery? Nie byłam już w samochodzie. Jak się tu znalazłam? I gdzie jestem? Czemu jest mi tak ciepło? 

Spojrzałam na swoje ciało. Kołdra piętrzyła się przy stopach, a mnie ktoś obejmował. Przeniosłam swój wzrok na lewą stronę łóżka. Malik? Cholera. Leżał na boku. Jego ręce obejmowały mnie, spotykając się na płaskim brzuchu, nogi plątały się z moimi, a jego głowa spoczywała na brudnym ramieniu. Co to ma być?! 

Zaczęłam wyswobadzać się z jego uścisku. Najpierw przeniosłam jego głowę na poduszkę obok, potem zdjęłam jego ręce z siebie, a na końcu podkurczyłam stopy. Wstałam szybko, a chłopak zaczął szukać mojego ciała. Zręcznie położyłam tam czarną poduszkę, którą przytulił. Co teraz? 

Wędrowałam po domu, zrezygnowana. Minęło dziesięć minut, zdążyłam sprawdzić wszystkie okna czy drzwi prowadzące na zewnątrz. Wszystko dokładnie zamknięte. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ale podejrzewałam, że to jakiś dom. Prawdopodobnie Malika. Wiecie, nic, co przypominało miejsce, w którym spędziłam poprzednie dni. Znalazłam łazienkę, do której weszłam. Znalazłam jakieś ubrania, które zapewne były z działu męskiego, a do tego karteczka. "Weź prysznic i ubierz to.". Dodatkowo, pod tym, leżała czarna koronkowa bielizna. Była ładna. Przynajmniej Malik ma gust. 

Rozebrałam się i spojrzałam w lustro, wcześniej zamykając drzwi na klucz. Moje ciało miało rany, dość świeże. Niektóre, szczególnie te na nadgarstkach, były rozdrapane, a każdy dotyk palił, jak cholera. Nawet moje tatuaże nie potrafiły choć trochę ukryć zadrapań. Och, właśnie, moje tatuaże. Stęskniłam się za ich widokiem. Wcześniej mogłam obserwować tylko te na dłoniach, a teraz podziwiałam każdy, jakbym widziała je po raz pierwszy w życiu. Ale po chwili otrząsnęłam się z tego, czując zimno. Weszłam pod ciepłą wodę. Cholera, piecze. Zmieniłam na zimną. Rany nie dawały już o sobie tak dużego znaku, jedynie czasem piekły. Umyłam się dokładnie, największą wagę przywiązując do włosów. 

Po jakiś dwudziestu minutach wyszłam spod zimnej wody, wycierając się w czarny puchowy ręcznik. Przyjemny. Ubrałam bieliznę i stanęłam twarzą do lustra, wycierając mokre kosmyki o materiał. Woda skapywała na moje ramiona i plecy, kiedy zamarłam. Kroki na korytarzu. Pukanie w drzwi. 

- Shae? Otwórz! - Rozkazujący ton, ugh. 
- P... poczekaj chwilę - odpowiedziałam, nie mając pewności czy usłyszał. 

Ale usłyszał. Wiedziałam o tym, bo zawahał się. Przez sekundę. Potem uderzył pięścią o drzwi, przez co drgnęłam, przestraszona. 

- Otwórz - powtórzył mocnym głosem. - Nie każ mi wywarzać drzwi! Masz pięć sekund.

Cholera, co teraz? 

- Cztery! 

Chwyciłam bluzkę w dłonie. 

- Trzy!

Pachniała nim.

- Dwa! 

Narzuciłam ją na siebie.

- Jeden!

Otworzyłam drzwi. 

Uśmiechnął się pod nosem, lustrując mnie wzrokiem. Jego bluzka sięgała mi do połowy ud, przez co miał przed oczami praktycznie całe moje, dość długie, nogi. Potem spojrzał mi prosto w oczy, po czym wepchnął mnie do środka łazienki. Stałam, jakby wmurowana w kafelki, kiedy on zaczął jeździć swoim palcem po moim tatuażu na ramieniu. Objął mnie w talii, przybliżając swoją twarz. Co robić?

Przycisnął swoje usta do moich, wciskając swoje ręce pod czarny materiał. Próbowałam go odepchnąć, jednak... cholera, nienawidzę swojego braku siły. Starał się wepchnąć swój język do moich ust, jednak nie otworzyłam ani trochę warg.. W pewnym momencie rozproszył się, umożliwiając mi ucieczkę. Ugryzłam go w język. Odskoczył ode mnie, a ja przebiegłam obok, zręcznie mijając jego ręce. Biegłam po całym domu, nie wiedząc gdzie się schować. W końcu dobiegłam do kąta, skąd nie było ucieczki. Zayn chwycił mój nadgarstek, odwracając do siebie. Popchnął mnie na ścianę, szepcząc:

- Nigdy. Kurwa. Więcej. Tego. Nie. Rób. 

Pociągnął mnie w stronę jakiś drzwi, otwierając je. Weszłam za nim, chociaż tego nie chciałam. Nie miałam nic do gadania, szanse nie były wyrównane. Popchnął mnie na łóżko, na które upadłam z cichym jęknięciem. Co on chce zrobić?

Pochylił się nade mną, całując gwałtownie i brutalnie. Bolały mnie wargi, jednak on dalej napierał na mnie, pokazując, że nie ma uczuć i nigdy nie miał. Załkałam cicho, nie mogąc tego powstrzymać. Zaśmiał się prosto w moje usta, czując nade mną całkowitą władzę. Wiedziałam do czego to prowadzi. I cholernie się bałam. 

Ściągnął ze mnie bluzkę, przed czym broniłam się najdłużej, jak się dało. Ale przegrałam. Wyszarpał ją z moich rąk, a ja zostałam w samej bieliźnie. Wspominałam, że Malik ma na sobie wyłącznie bokserki? Nie? To jeszcze bardziej ułatwia mu to... wszystko. Wszechświat jest przeciwko mnie.

Odpiął ramiączka stanika, a potem uniósł moje plecy, siadając na mnie okrakiem. Jedną ręką przytrzymał moje nadgarstki, a drugą odpiął zapięcie z tyłu. Rzucił stanik gdzieś za siebie, a ja próbowałam zakryć się rękami. Niestety, na próbach się skończyło. Najgorsze zbliżało się nieubłaganie, a ja nie mogłam nic zrobić. Potem zdjął swoje bokserki i moje majtki. Łzy popłynęły po mojej twarzy, jednak on nic sobie z tego nie zrobił. Pochylił się nade mną, umieszczając moje nadgarstki przy bezgłowiu, które trzymał jedną ręką. Drugą dłoń przycisnął do mojego lewego biodra. A potem... potem poczułam ogromny ból. I wiecie co jest najgorsze? Straciłam dziewictwo z przymusu. 




Godzinę później skuliłam się na końcu łóżka, szczelnie zakrywając kołdrą. Łzy leciały ciurkiem po mojej twarzy. Zauważyłam kątem oka, że Malik zapalił papierosa i naciągnął swojego bokserki. Potem po prostu wyszedł z pokoju, zostawiając ze mną drwiący śmiech. 

Byłam taka słaba... Powinnam walczyć, powinnam robić wszystko, co tylko mogłam. Dlaczego do tego dopuściłam? Westchnęłam cicho, pociągając nosem. Wytarłam łzy z policzków i wstałam, by się ubrać. Potem skuliłam się w ciemnym kącie pokoju, podkurczając nogi. Musiałam się wypłakać. 



Od autorki: Malik grzeszy! Myślę, że zjebałam, ale nie jestem pewna. Spodziewaliście się tego? No cóż, przyznam, że planowałam to, zanim opowiadanie powstało. Wiecie, ten gwałt. Nie opisałam tego całego, bo po co? Miałam pisać jaki to cały czas ból czuła? Jak płakała? To nie jest łatwa sytuacja do napisania, ale myślę, że podołałam, mimo wszystko. Podoba wam się? Zawdzięczajcie ten rozdział mojemu brzuchowi, który napierdalał mnie tak mocno, że po dwóch lekcjach wróciłam do domu. Z drugiej strony, cały piątek przesiedziałam w domu, z Pepsi i gumami, pisząc Dzień czwarty. A w ogóle, jak mi wyszedł? Komentujcie, lubię czytać wasze zdania na ten temat, powoduje to u mnie uśmiech. A, no i - poleciłby ktoś Dark Ignorance? 

czwartek, 28 listopada 2013

Dzień 3





Siedziałam na krześle, w znienawidzonym przeze mnie pokoju, a rany na nadgarstkach rozdrapywał nowy sznur. Do pomieszczenia wszedł Malik z jakimś mężczyzną. Dopiero po chwili go poznałam. Wysoki chłopak, brązowe włosy, czekoladowe oczy, jasna cera. To on mnie porwał. Jego wzrok utkwił na mnie, a usta uformowały się w kpiący uśmiech. Rzucał mi wyzwanie? Odgarnęłam włosy ruchem głowy. Przede mną stała kamera, gotowa do nagrywania. Wystarczyło nacisnąć przycisk. Zayn spojrzał na mnie, mrużąc oczy, kiedy usłyszał słowa szatyna. Ten wzrok nie mówił nic dobrego.

Szatyn podszedł do mnie, patrząc z góry. Malik stanął bliżej kamery, gotowy włączyć ją w każdym momencie. Zmarszczyłam brwi, widząc diabelski błysk w czekoladowej tęczówce, kiedy zadarłam głowę. O co chodzi?

- Masz płakać, słyszysz? Masz być roztrzęsiona, przerażona - mówił, śledząc wzrokiem ruchy Zayna. - Masz pokazać, że się boisz. 

Cholera. Nie zrobię tego. Nie dam mu tej satysfakcji. Wystarczy, że mnie tu trzymają, więc nie, nie zacznę płakać. Nie pokażę, jak bardzo się boję, chociaż przerażenie zawładnęło mną, widząc jego lodowaty wzrok. Brunet odwrócił na chwilę głowę, patrząc na ścianę, a potem poczułam jego rękę na swoim policzku. Dźwięk uderzenia rozszedł się po pokoju, a ja zacisnęłam oczy, nie wypuszczając łez bólu. Cholera, chłopak potrafi sprawić ból. Włosy zakryły mój obolały policzek, który zaczął pulsować. 

- Zacznij mnie, kurwa, słuchać! - Krzyknął, kolejny raz zadając uderzenie. 

Jęknęłam cicho, chcąc pomasować obolałe miejsce. Zgadnijcie, czemu nie mogłam tego zrobić! Cholera. Jedna łza wypłynęła na czerwony policzek, ale żadna inna nie poszła jej śladem. Nie pozwoliłam na to. Dalej znosiłam ból. Nie będę im niczego ułatwiać. 

- Cholera, Liam! - Podniesiony głos Malika doszedł do mnie z kilkoma sekundami spóźnienia. 

Nie otwierałam oczu, czekając na kolejne uderzenie. Ale ono nie nastąpiło. Zamiast tego usłyszałam ich stłumione głosy. Wyszli za drzwi, by porozmawiać. Jednak wrócili po niecałej minucie. Miałam opuszczoną głowę, ale rozpoznałam buty Zayna. Pociągnął za mój podbródek, przez co byłam zmuszona spojrzeć mu w oczy. Widziałam w nich niebezpieczny błysk. 

- Albo zrobisz to, co ci każę, albo źle się to dla ciebie skończy - szepnął. 

Poczułam zimne ostrze noża przy swoim prawym policzku. Przełknęłam głośno ślinę, nie wiedząc co zrobić. Byłam upartą istotką, wiedziałam, że łatwo nie ustąpię. Ale co, jeśli tym razem stanie przy swoim nie jest dobrym rozwiązaniem?

Chyba uznał moje wahanie za "nie". Pociągnął ostrzem przez moją skórę, a ja poczułam metaliczny zapach krwi. Cholera. Rana zaczęła piec, boląc bardziej niż powinna. Potem rozdarł moją bluzkę na ramieniu, gdzie zostawił kolejne strużki krwi. Łzy kumulowały się, co jakiś czas uciekając spod powiek. Zacisnęłam oczy, widząc uśmieszek Zayna. Nie dam mu tej satysfakcji. 

Po chwili poczułam jego oddech na swoim karku. Usłyszałam trzask drzwi, który teraz był mi obojętny. Byłam przerażona. Malik chwycił moją dłoń, nie odwiązując sznurów, po czym zaczął ranić jej wewnętrzną stronę. Jęknęłam z bólu - rany i pot to nie jest najlepsze rozwiązanie. Bolało jak cholera. Rozumiecie, czemu ustąpiłam, prawda?

- Dobrze, zrobię wszystko! 

Oddech miałam urywany, przez co słyszałam tylko niektóre momenty śmiechu Mulata. To wcale nie było zabawne. Ja się nie śmiałam, on też powinien zachować jakieś resztki... czegokolwiek. Nie powinien być taki. Co ja mu zrobiłam? Obiecuję, że jeśli uda mi się stąd kiedyś wyjść, mój ojciec będzie rzygał tą pieprzoną policją. Ale na razie nie zapowiadało się na to, że przeżyję tu więcej niż miesiąc. No, może dwa. Nie więcej. To przygnębiające. 

Usłyszałam charakterystyczny dźwięk zapalniczki, a po chwili zaciąganie się papierosem. Otworzyłam oczy, ale nie zauważyłam Malika. A potem... potem oczy zaszły mi czarnymi plamkami, a z ust uciekł krzyk. Kolejny śmiech chłopaka. Mój nadgarstek piekł niemiłosiernie, kiedy Zayn przyłożył do niego rozpalonego papierosa. Wiedziałam, że zrobi się z tego blizna. 

- Na pewno? - Zapytał, nachylając się. Ugryzł płatek mojego ucha. 
- Na pewno - jęknęłam, czując ból. 
- Radzę ci nagromadzić łzy. Przydadzą się - odparł, podchodząc do kamery. 

Auć. 




Leżałam wyczerpana na łóżku, przykryta ciężką kołdrą. Byłam wyczerpana. Męczyli mnie przez parę dobrych godzin, tak przynajmniej podejrzewałam. Co chwilę coś im nie odpowiadało, coś chcieli zmienić, poprawić. Ciągle coś. Jedyne czego teraz pragnęłam to śmierć. Szybka, prosta, byleby się ich pozbyć. Ale wiem, że planują mnie jeszcze pomęczyć. To nie czas na umieranie, nie dla nich. Och, nawet już mam dziwne myśli, świetnie. Wariuję! 

W pewnym momencie ktoś szarpnął drzwiami, a ja usiadłam na materacu, odrobinę przestraszona. Usłyszałam huk, odbicie czyjegoś ciała od metalowego wejścia i strzał. Tak, strzał. Serce zabiło mocniej, jakby chciało uciec i schować się, by uniknąć tego... zamieszania. Wstałam z łóżka i zaczęłam stawiać powolne kroki, starając się być cicho. Czekałam na jakiś dźwięk, cokolwiek. Wiedziałam, że drzwi są zamknięte, więc sama nie uciekłabym. Cholera, co robić?! 

Ktoś przekręcił zamek w drzwiach, a ja spojrzałam tam, czekając na najgorsze. Wbiegł do pomieszczenia, przerzucając sobie mnie przez ramię. Przez ułamek sekundy widziałam jego twarz. Malik. Pisnęłam cicho, co zaskoczyło mi - rzadko kiedy zdarzało mi się wydać taki dźwięk. Chłopak wybiegł z pomieszczenia, zbiegając po jakiś schodach. Znaleźliśmy się piętro niżej, gdzie wszedł do jakiegoś pokoiku. To była... biblioteczka. Malutka, bo miała jakieś trzy szafy z półkami. Zayn podszedł do jednej i wyciągnął książkę. Potem wszedł do kolejnego pomieszczenia, ze mną na ramieniu, a ja zauważyłam, że przejście zamyka się. Sekretny pokój ukryty za półkami z książkami, oryginalnie. Ale nie to teraz mnie martwiło. 

Zayn opuścił mnie, a ja pod plecami poczułam coś w stylu materaca. Chciałam wstać, usiąść, cokolwiek, ale chłopak nie pozwolił mi, pochylając się nade mną. Praktycznie leżał na mnie. Jego naszyjnik (lub wisiorek, nigdy tego nie odróżniam) zawisł, a ja poczułam jego chłód na okolicach szyi. Malik oddychał ciężko, lustrując moją twarz wzrokiem. Nawet w tej ciemności widziałam, jak jego oczy połyskują, chociaż teraz iskierki były groźne. Niebezpieczne. 

- Jeśli krzykniesz lub zrobisz cokolwiek, co ktoś u góry mógłby usłyszeć, zabiję cię - mruknął, patrząc na mnie gniewnie. 

Kiwnęłam powoli głową. Cholera, bałam się go. Albo tego... kogoś u góry. Tak, moje przerażenie było obecnie skierowane do tej osoby, która tu wtargnęła. No, chyba, że przyszli mnie uratować, wtedy nie mam nic przeciwko. 

Chciałam zadać mu parę pytań. 
Chciałam go dotknąć. 
Był tak blisko. 

Cholera, Shae! Przestań. 

- Nie gap się tak na mnie, mała - warknął, jednak był rozbawiony. 
- Czemu się tu schowaliśmy? - Zapytałam, marszcząc brwi. 

Wątpiłam, że mi odpowie. Ale zrobił to. Czyżby to czas na bezkarne pytania?

- Bo u góry jest teraz niebezpiecznie. 

Och, niejednoznaczne odpowiedzi? Chyba muszę być bardziej dokładna. Zaczęłam układać w głowie kolejne pytania, zadając je w odpowiedniej kolejności. 

- Kto tam jest? To znaczy, przez kogo zabrałeś mnie stamtąd?

Westchnął cicho, siadając na mnie okrakiem. Przeczesał ręką włosy, wyciągając coś z tylnej kieszeni. Och, serio? Nawet w takiej chwili miał przy sobie paczkę fajek i zapalniczkę? Naprawdę?

- Mamy... niezapowiedzianą wizytę innego gangu. - Och, odpowiedział? Wow.

Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego. Cholera, niewygodnie. Poruszyłam się, czując większy nacisk na podbrzusze. Usiadłam gwałtownie, a mój nos musnął jego koszulkę. Nie przejęłam się tym, nie miałam ochoty zwracać uwagę na jego mięśnie. Spojrzałam prosto w jego oczy, widząc zdziwienie wymalowane na podłużnej twarzy. Czyżby zdziwił się moją gwałtownością? Wzięłam głęboki wdech, uspokajając serce. Uśmiechnął się leniwie, przybliżając swoją twarz do mojej. O nie, za blisko. Stanowczo. Wyciągnął papierosa ze swoich ust i popchnął mnie, przez co plecami dotknęłam materac. Ponownie. Pochylił się nade mną, przyciskając swój palec do mojego obolałego policzka. Wcisnął go, jakby chciał zrobić mi dołeczek, a ja syknęłam z bólu. Zacisnęłam oczy, nie chcąc go widzieć. Zaśmiał się cicho. Ale nie to mnie zdenerwowało. Tylko to, co właśnie robił.

Przycisnął usta do mojej szyi, gryząc i ssąc skórę. Warknęłam cicho, starając się go odepchnąć. Co mam zrobić? Skóra coraz bardziej piekła i zapewne robiła się czerwona. A on dalej nie puszczał. Gryzł ją, jakby była zwykłym kawałkiem jedzenia, a moje protesty na nic się zdały. Był za silny. 

- Przestań! - Szepnęłam. 

Puścił mnie dopiero po jakiejś minucie. Chciałam dotknąć swojej obolałej skóry, ale przytrzymał moje nadgarstki, po raz kolejny mając nade mną władzę. Cholera, miałam go dość. 

- Nie rzucaj się tak, mała - mruknął prosto w moje ucho. 
- Puść mnie! - Po raz kolejny szarpnęłam rękami. 

Dopiero za trzecim razem odpuścił, ponownie siadając na moich biodrach. Patrzył na mnie z góry, a ja zauważyłam w jego oku znajomą iskrę. Mówiłam już, jak mnie wkurzał? Tak? To powtórzę - miałam go już dość. 

- Dlaczego postanowili... złożyć ci tak nietypową wizytę? - Zapytałam, próbując zająć czymś swoje myśli.

I jego. 

Zamyślił się, nie do końca wiedząc, co odpowiedzieć. Zapanowała między nami cisza, podczas której dało się słyszeć jedynie jego miarowy oddech i mój, urywany. Czekałam na odpowiedź, w głowie zadając więcej pytań. 

- To moi wrogowie, Shae. Po prostu chcieli nas wszystkich zabić - powiedział, zamyślony. 

Skorzystałam z okazji, wypytując dalej. 

- Dlaczego schowałeś nas tu? - Zapytałam, trochę nieskładnie i dziwnie. 

Spojrzał prosto w moje oczy, jakby szukając dobrej odpowiedzi. Czyżby jej nie znał? Zmarszczyłam brwi, czując jego niepewność, którą starał się zamaskować. Sama zaczęłam ją odczuwać, unosiła się w powietrzu. Nie za dużo jej trochę, przypadkiem? Zaciągnął się papierosem, o którym zdążyłam zapomnieć. 

- Gdyby cię znaleźli, użyliby przeciwko mnie. A potem zabili. Dość brutalnie. 
- A niby ty mnie nie zabijesz? - Warknęłam, chcąc założyć ręce na piersi.

Uniemożliwił mi to. W jednej chwili chwycił moje nadgarstki, a jego oczy straciły swój blask. Przybliżył swoją twarz do mojej, piorunując mnie wzrokiem. Cholera?

- To nie czas na takie głupie pytania - odwarknął. 

Och, zmiana gry? Okej!

- Pytania na temat mojego życia wcale nie są takie idiotyczne. W przeciwieństwie do ciebie, zastanawiam się czy dożyję jutra, czy postanowisz mnie zastrzelić.

Zmrużył oczy, zrobiłam to samo. Mierzyliśmy się spojrzeniami, dopóki nie wstał ze mnie, przeczesując nerwowym ruchem włosy. Usiadłam, prostując plecy, gotowa na jakikolwiek atak z jego strony. Ale nie doczekałam się. Zamiast tego, Malik ruszył w stronę wejścia, ukrytego za regałem z drugiej strony, przystając na ułamek sekundy. Spojrzał za ramię i ostatni raz odezwał się do mnie nim wyszedł:

- Nie waż się stąd ruszać. 

Tyle go widziałam. 




Od autorki: Szybko ten rozdział jakoś mi poszedł, prawda? Zajął mi trzy dni, to dziwne. Zwykle był jakiś tydzień pisania, a tu proszę! Black magic! Ale nieważne. Rozdział (chyba) dłuższy od Dnia 2, jednak nie jestem pewna. Intuicja, nie? Słucham sobie Dawida Podsiadło (jego nazwiska się nie odmienia, prawda?) i oglądam znajomych mojej siostry. Wiecie, ten teledysk (kliknij), to ten chłopak i dziewczyna, znam ich! Dzięki siostrze, ale jednak. Liczy się, nie? Studia aktorskie czasem ułatwiają dostanie roli w teledysku. Ale nie to chciałam powiedzieć, raczej zakomunikować, że właśnie to było moją inspiracją do napisania rozdziału. Nie chodzi o sam tekst czy historię, po prostu podsunął mi pomysł rozwinięcia akcji, o. Właśnie, co myślicie o Dniu trzecim? Coś się dzieje, jednak Shae nie trafiła do samego serca tej przygody. Jeszcze. Przepraszam za jakiekolwiek błędy, poprawiajcie mnie jak coś.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Dzień 2




Obudziłam się w ciemnym pokoju. Ból rozsadzał moją głowę, a jedyne czego pragnęłam to tabletki, które to złagodzą. Och, no i nie obraziłabym się, gdyby ktoś mnie wypuścił. Podniosłam głowę, starając się odgarnąć czarne włosy, które przysłaniały mi widoczność. Były krótkie, ale jeśli się człowiek postara, to zasłaniają... wszystko, co masz przed oczami.

Poruszyłam dłońmi, co nie było dobre, ponieważ sznur mocniej wcisnął się w moją skórę na nadgarstkach, powodując ogromny ból. Rozejrzałam się dookoła siebie, starając się powstrzymać kichnięcia. Było tu mnóstwo kurzu, a ja miałam uczulenie. Zgadnijcie na co! Ale wracając - wszędzie było brudno, kurz piętrzył się przy ścianach. Jedyne, co było w tym pokoju to krzesło, a na nim nieporadna ja. Nie było żadnego okna, jedynie wielkie, masywne drzwi. Zgaduję, że były zamknięte, ale to tylko taka moja teoria. Mrugnęłam parę razy, próbując odgonić natarczywe łzy. Głupia alergia.

W pewnym momencie usłyszałam przekręcanie klucza w drzwiach. Szybko spuściłam głowę, a czarne włosy od razu zakryły moją twarz. Ostatni raz zatrzymałam kichnięcie przed otwarciem drzwi. Przez minutę była cisza, jedynie brzmiał mój miarowy oddech. Starałam się być spokojna, ale... no cóż, bałam się.

Ciche kroki rozniosły się po pustym pomieszczeniu, a ja zobaczyłam czarne Nike`i. Dopiero potem ktoś szarpnął moimi włosami, trzymając je w swojej garści, przez co musiałam podnieść głowę. Jęknęłam z bólu, a chłopak zaśmiał się, wyciągając z ust papierosa. Rozprostował dłoń, tym samym puszczając moje włosy i schylił się, przez co dokładnie widziałam jego twarz. Czekoladowe oczy. Podłużna twarz. Duże usta. Prosty nos. Dwudniowy zarost. Czarne włosy. Mulat.

Moje oczy powiększyły się. Poznałam go. Ze zdjęć. Dwa lata temu mój ojciec zajmował się jego sprawą. W domu znalazłam akta. Zdjęcie Mulata, który stał przede mną, znajdowało się w tej nienaturalnie grubej teczce. Nigdy nie dowiedziałam się, co zrobił, ale ojciec powtarzał, że i tak dostał zbyt łagodny wyrok. Dwa lata w więzieniu i kara pieniężna. To on zlecił moje porwanie, wiedziałam to. Miał na twarzy szyderczy uśmiech, który mówił sam za siebie. Chciał zemsty, którą to ja miałam być.

- Zayn Malik - szepnęłam, przypominając sobie jego nazwisko.

Dopiero sekundę później, kiedy usłyszałam jego śmiech, zdałam sobie sprawę z tego, że powiedziałam to na głos. Ale chwila, co w tym jest takie śmieszne? Może bawiło go to, że go rozpoznałam? Nie, to nadal nie jest zabawne. Uciszył się i spojrzał prosto w moje oczy.

- Shae Rosen - odszepnął, przygryzając wargę.

Przewróciłam oczami, a on podniósł rękę. Myślałam, że mnie uderzy, ale on tylko przejechał palcem po moim policzku. Albo . Wbił go mocno, co wręcz gwarantowało czerwony ślad. To było prawie jak uderzenie, tylko mniej efektowne. Lub bolesne.

- Nie przewracaj oczami, mała.

Zmarszczyłam brwi, nie do końca wiedząc co odpowiedzieć. Bo co mogłam? Jakkolwiek bym zareagowała, zapewne wydałoby mu się to zabawne i po prostu... głupie. Przynajmniej takie jest moje zdanie. Ale co ja tam wiem... Z przestępcami nigdy nic nie wiadomo, tak mówił mój ojciec. Nigdy nie udało mi się sprawdzić jego słów, ale nieważne.

- Czego ode mnie chcesz? - Zapytałam cicho, mrugając.

Cholerny kurz.

- Chcę od ciebie wielu rzeczy, Shae. - Ponownie przejechał palcem po moim policzku, po czym przybliżył swoje usta do mojego ucha. - Wkrótce się dowiesz.

Cholera. Zacisnęłam oczy na ułamek sekundy. Kiedy je otworzyłam, chłopak już wychodził. Nie wiedziałam o co mu chodziło, gdy szeptał do mojego ucha, ale wiedziałam, że to nie będzie nic dobrego.




Nie wiedziałam ile tu już jestem. Przez cały dzień siedziałam na tym niewygodnym krześle, kichając. Oczywiście, próbowałam to powstrzymać, ale po którejś tam próbie nie dawałam już rady. Moje nadgarstki piekły przez ślady otarć, które coraz bardziej powiększały się. Byłam zmęczona, ale nie potrafiłam zasnąć, bojąc się, że już nie zobaczę... właściwie, że nie zobaczę już niczego. Że mnie zabiją. Nigdy nie podejrzewałam się o tak wielki strach, do dzisiaj. Chociaż... gdyby to zrobili, oszczędziliby mi... atrakcji. Tak, jednak wolę umrzeć. Niewola potrafi być uciążliwa, jakby ktoś nie wiedział. Westchnęłam cicho, żałując, że uciekłam z tych lekcji. Gdyby nie to, teraz siedziałabym w domu. Chociaż pewnie złapaliby mnie w innym dniu. Nieważne. 

Ciekawiło mnie czy ojciec zauważył już moje zaginięcie. Pewnie pomyślał, że znowu poszłam na jakąś imprezę. Ale z drugiej strony - zawsze zostawiałam mu kartki, kiedy gdzieś się wybierałam. Och, miałam cholerną nadzieję, że w końcu się mną zainteresuje. Byłoby to bardzo przydatne, szczególnie w mojej sytuacji...

W ułamku sekundy opuściłam głowę, a włosy zakryły moje oczy. Klucz w metalowych drzwiach przekręcił się, a do pokoju wdarło się odrobinę światła. O podłogę zadudniły grube podeszwy trampek, a ja nie podnosiłam głowy. Może to był jakiś znak słabości, ale dla mnie to jakaś... bariera pomiędzy mną, a jakimkolwiek uderzeniem. Wiece, jakby komuś się zachciało mnie uderzyć, to nie widzę tego, co oznacza, że mniej boli. Przynajmniej ja tak to sobie tłumaczę.

Właściciel czarnych butów ominął mnie z mojej lewej strony i stanął za krzesłem. Poczułam nieprzyjemne uczucie na nadgarstkach, jednak po paru sekundach ból zelżał. Nie czułam już sznura. Opuściłam ręce przy talii, nadal siedząc ze spuszczoną głową. Po chwili zobaczyłam czarne spodnie, które niknęły w trampkach. 

- Wstań. - Świetnie, rozkaz. - Niczego nie próbuj, bo pożałujesz. - Och, teraz groźba? 

Wstałam, może zbyt posłusznie, ale jednak. Wolałam teraz oszczędzać siły, jakby nadarzyła się jakaś dobra chwila na ucieczkę. Wmawiałam sobie, że to nie było tą chwilą, ponieważ pewnie nie dałabym rady. Przecież chłopak stał przede mną, nie wyminęłabym go. Zauważyłam, że pochyla się, a po chwili już wisiałam, przerzucona przez jego ramię. Głowa zaczęła pulsować przez dużą ilość krwi, ale nic nie powiedziałam. Chłopak ruszył, wychodząc z pomieszczenia, które zdążyłam tak znienawidzić. Pożegnałam je cichym kichnięciem. Usłyszałam śmiech osoby, która mnie niosła, a ja rozpoznałam, że to Zayn. Przymknęłam oczy, czując zmęczenie. Nie, nie mogę zasnąć. W pewnej chwili usłyszałam trzask drzwi, więc otrząsnęłam się. Malik postawił mnie na ziemię i spojrzał prosto w moje oczy. Próbowałam przenieść swój wzrok gdzie indziej, ale pociągnął mnie za podbródek, przez co musiałam gapić się na jego twarz. Och, to takie niekomfortowe. Uśmiechnął się, jakby wiedząc, że to moja słabość. Powinnam być w tej kwestii bardziej pewna siebie. Następnym razem... 

- Śpisz tutaj. Nie ma większej różnicy, bo i tak nie uciekniesz - mruknął.

Niebezpiecznie zbliżył swoją twarz, tym samym przyciągając moje biodra, jak najbliżej się dało. Zaczęłam go odpychać, ale to nic nie dało, zaczął się jedynie śmiać. Och, świetnie. Mój wzrost nie był jakąś gigantyczną liczbą, bo sięgałam mu jedynie do ramienia. Ale wracając. Malik przestał się śmiać, co natychmiast odbudowało mój honor i tym podobne, jednak za chwilę zburzył to. Przycisnął swoje usta do moich, wręcz je kalecząc. Gryzł moją wargę, prosząc o jakąkolwiek odpowiedź. Odepchnęłam go. Spiorunował mnie wzrokiem, kolejny raz się przybliżając. Jednak nie pocałował mnie. Jedynie szepnął do ucha słowa, które przygwoździły mnie do podłogi:

- Jeszcze będziesz moja. 




Byłam w rozsypce. Wcale nie miałam zamiaru "być jego". Należę do siebie i nikogo więcej, nie rozumiem, dlaczego miałoby się to zmienić. Czyżby był zbyt pewny siebie? Cholera, w co ten ojciec mnie wpakował? Przyznajmy, gdyby go nie aresztował te pieprzone dwa lata temu, to teraz siedziałabym ze swoim bratem w jakiejś tandetnej kawiarence, którą wybralibyśmy z jakiegoś błahego powodu. Cholera, tęskniłam za Davonem. Wszyscy mówią, że jeśli jest brat i siostra to muszą się nienawidzić, a u nas jest wręcz odwrotnie. Dbamy o siebie nawzajem. Davon jest nadopiekuńczy, ale przeszkadza mi to tylko czasami. Często pomagał mi w kłopotliwych sytuacjach, co dopisywałam do jego zbyt wielkiej opieki nade mną. Ale wiedziałam, czemu to robi. Chciał, bym chociaż ja miała jakieś wsparcie. Matka odeszła, kiedy byliśmy dziećmi, a ojciec został pracoholikiem. Praktycznie mieliśmy tylko siebie. 

Leżałam na łóżku, kiedy drzwi zaskrzypiały. Natychmiast uniosłam plecy do pionu, nadal siedząc na materacu. Do pokoju wszedł nieznany mi wcześniej chłopak. Zmarszczyłam brwi, zauważając jego nerwowe poprawianie włosów. Cały czas przeczesywał je palcami. Przypatrzyłam się mu. Zielone oczy błyskały jakimś dziwnym strachem, kasztanowe kosmyki były w kompletnym nieładzie. Do tego podłużna twarz i lekko wklęsły nos. 

- Kim jesteś? - Szepnęłam, czując dziwną odwagę. 

Może to przez to, że wyglądał na jakieś dziewiętnaście lat?

- Um... James. Nazywam się James. 

Uniosłam brwi, nie wiedząc po co tu przyszedł. Po paru sekundach zrozumiał moje nieme pytanie, drapiąc się po głowie. 

- Chce cię widzieć. 

Kto? Wstałam, uważając na swoje nadgarstki. Poszłam za... Jamesem, wychodząc z pokoju. Prowadził mnie jakimś małym korytarzem, który był dość klaustrofobiczny. Moja kolejna przypadłość. Wzięłam głęboki wdech, schodząc po dwóch schodkach. Skręciliśmy w prawo, a szatyn zapukał do drzwi. Zza nich dobiegł jakiś pomruk lub warknięcie. Tak, bardziej to drugie. James otworzył mi drzwi, a ja weszłam. Kiedy tylko przekroczyłam próg, poczułam delikatny wiatr, który świadczył o zamknięciu mojej - ewentualnej - drogi ucieczki. 

Przede mną stało biurka, a za nim fotel, na którym siedział Malik. Jasne, kogo mogłam się spodziewać? Głupia myślałam, że Jamesowi chodzi o kogoś innego. Brawo, Shae, punkt za inteligencję. 

- Usiądź - mruknął, wskazując kanapę. 
- Postoję - odpowiedziałam. 

Za dużo się nasiedziałam. 

Chłopak uderzył pięścią w biurko, które się zachwiało. Zamknął oczy na parę sekund, a potem odezwał się jeszcze raz, głosem przepełnionym gniewem:

- Powiedziałem: usiądź.

Westchnęłam cicho, siadając na czerwonej sofie. Od razu zapadłam się w niej, co nie będzie zbyt korzystne przy wstawaniu. Nieważne. Zastanawia mnie po co tu przyszłam? Przecież przez ten czas to on mnie odwiedzał, więc co uległo zmianie? 

Malik spojrzał na mnie, obdarzając diabelskim uśmiechem. 

- Czas nagrać wiadomość dla tatusia. 




Od autorki: Szybko się uwinęłam z tym rozdziałem, tak myślę. Tak na temat rozdziału: bez akcji, prawda? Według mnie nie ma tu nic ciekawego, ale to wasza opinia się liczy. Myślę, że akcja powinna się za niedługo rozwinąć, bo powoli wchodzimy w te rejony. Ładna ta nasza główna bohaterka, prawda? Boże, też chcę tak wyglądać. A tak trochę na inny temat: powstała zakładka "Informowani", gdzie możecie podać swoje namiary. Jeśli podacie coś typu GG, to usunę ten komentarz i zapiszę numer gdzieś w swoich notatkach, żeby nikt wam, krótko mówiąc, nie spamował. Amen. Och, no i co myślicie o tym blogu? Idzie mi na razie? Może macie jakieś wyjątkowe pomysły na następne rozdziały? Chętnie wysłucham :]


piątek, 22 listopada 2013

Dzień 1





Środa. Połowa tygodnia, najgorszy dzień w szkole. Miałam dzisiaj najwięcej lekcji, dlatego musiałam opuścić chociaż jedną. Kiedy tylko zaczął się język angielski, wyszłam z klasy pod pretekstem wizyty u pielęgniarki. Oczywiście, zamiast pójść na drugie piętro, zeszłam na parter, wychodząc tylnymi drzwiami. Musiałam zapalić. Poszłam na tyły szkoły, niedaleko sali z basenem. Wyciągnęłam niebieskie Camele i zapaliłam papierosa. Zaciągnęłam się dymem, wyciągając swój telefon. Odblokowałam go, wchodząc w wiadomości. Jeden od ojca. Nie wróć późno, nie mogę po ciebie przyjechać. - przeczytałam w myślach. Roześmiałam się. Żadna nowość. Nie zwracał na mnie uwagi, cały czas fascynowała go praca w policji. Zbierał same pochwały, bo co chwilę kogoś łapał. Według mnie byli to drobni złodzieje, ale co ja tam wiem...?

- Shae? 

Ups.

Odwróciłam się w lewo, przydeptując papierosa butem. Naprzeciwko mnie stał Caleb. Powoli zaczynał mnie denerwować. Nie chodziło o to, że go nie lubiłam, bo był dla mnie jak brat. No właśnie, jak brat. Oczekiwał ode mnie uczucia, miłości. A ja po prostu nie potrafiłam. Chociaż miał wszystko i był przystojny. Jego brązowe włosy sterczały na wszystkie strony, a brązowe oczy biły ciepłem. Był naprawdę... dobry i miły, ale nie potrafiłam, nawet przez jeden dzień, udawać, że coś do niego czuję. 

- Co ty tu robisz? - Zapytałam, nie za bardzo rozumiejąc, czemu tu jest.

Przecież on nigdy nie ucieka z lekcji. Jest bardzo popularny, ale dba o swoje oceny, bo pragnie dostać się na jedną z najlepszych uczelni, a nieobecności zniszczyłyby jego marzenie. 

- Mógłbym zapytać cię o to samo, Shae - mruknął, zakładając ręce na pierś. - Szukałem cię. Chciałem się zapytać czy... um... poszłabyś ze mną do kina?

Nie, znowu to samo. Nie chciałam mu odmawiać, ale... to było niemożliwe, po prostu. Nie mogłam się z nim umówić, bo to by coś dla niego znaczyło. Nie chciałam mu dawać głupiej nadziei. Przewróciłam oczami, po czym odepchnęłam się od ściany, o którą się opierałam. Miałam głupią nadzieję, że jeśli przekroczę bramę szkoły, to Caleb da spokój i wróci na lekcje. I wiecie co? Nie sprawdziło się. Kroczyłam pustą ulicą, z szatynem depczącym mi po piętach. Chciał odpowiedzi, a ja wolności. Dlatego odwróciłam się gwałtownie, stając z nim twarzą w twarz. Zmrużyłam oczy, starając panować się nad tym, co miałam zamiar powiedzieć. Przecież nie chodziło mi o pozbycie się jego przyjaźni, prawda?

- Caleb, byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś zostawił mnie w spokoju - warknęłam, akcentując co drugi wyraz. 

Zmarszczył brwi, urażony. Wzruszył ramionami, mamrocząc pod nosem coś w stylu "Jak chcesz" i odwrócił się, wracając do szkoły. Westchnęłam z ulgą, kierując się w stronę jakiegoś sklepu. Szkoła nie była jakoś szczególnie daleko głównej części miasta, ale mieściła się niedaleko lasu, przez co wydawało się, że codziennie pokonujemy sto kilometrów. Wszystko jedno.




Za niedługo koniec lekcji. Właściwie... już od kilku godzin nie byłam w szkole, po prostu (po raz kolejny) zwiedzałam sobie miasto. Nie mogłam wrócić do domu, dzisiaj mój ojciec zaczynał pracę dopiero po czternastej. A teraz była piętnasta. Jeszcze tylko dwadzieścia minut i mogę wracać, bez żadnych konsekwencji. 

Londyn był dzisiaj wyjątkowo ruchliwy. Mnóstwo ludzi spacerowało lub po prostu biegło, zapewne będąc nieźle spóźnionym. Na ulicy powstawał korek, który wcale nie chciał się zmniejszyć, wręcz przeciwnie - aut przybywało. Ja, natomiast, szłam spokojnie, nie przejmując się niczym. Do czasu... 

Dostrzegłam samochód. Nie byle jaki. Policyjny. Którym jeździł mój ojciec. Boże, co on tu robi? No tak, zapomniałam. Tu, między innymi, była ta "jego trasa", jak zwykł to nazywać. Co zrobić? Co, jeśli mnie zauważy? 

Wpadka. 

- Shae? 

Teraz jest czas na wykazanie moich umiejętności. Intelektualnych lub siłowych, wszystko jedno. Jednym wyjściem była (dość niemądra) ucieczka, a drugim wymyślenie jakiegoś kłamstwa. 

Uśmiechnęłam się krzywo do ojca, poprawiając torbę na ramieniu. Nagle wydawała się dużo cięższa niż pięć minut temu. 

- Cześć, tato! 

Mężczyzna podszedł do mnie, dokładnie lustrując moją twarz. Niektórzy mówili, że jestem do niego podobna, ale to chyba tylko z grzeczności. Ja nie dostrzegałam podobieństw. Mój ojciec miał jasne brązowe włosy, zielone oczy, opaloną skórę i okrągłą twarz, a ja...? Wdałam się w matkę. Tak mi przynajmniej mówiono. 

- Co ty tu robisz? - Zapytał, mrużąc oczy. 

I co ja mam teraz powiedzieć? Że po prostu zmyłam się z lekcji? Miałabym w domu piekło przez cały rok szkolny. Ale, nieważne. 

Przechyliłam głowę odrobinę w prawo, jak to zwykłam robić. Uśmiechnęłam się, po raz kolejny, po czym odpowiedziałam:

- Zwolnili nas z ostatniej lekcji. 

Zmarszczył brwi, jednak nie skomentował tego. Mam nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy sprawdzanie tego czy skłamałam. Chociaż, nie zdziwiłabym się, gdyby to zrobił. Chwyciłam pomiędzy palce swój łańcuszek, który mam, od kiedy skończyłam szesnaście lat. Pamiętam, jak wkradłam się na strych, gdzie mój ojciec zakazał wchodził, po czym zaczęłam przeglądać rzeczy mamy. Tak naprawdę nie pamiętam jej, odeszła. Zostawiła mojego ojca, mnie i Davona, dla jakiegoś... kochanka. Od tamtej pory nie kontaktowała się z nami, dla mnie była martwa. Po prostu. Czy było mi żal przez brak kontaktu z własną matką? Nie, byłam na nią zła. Nie powinna odchodzić. 

- Wracaj do domu - odparł zrezygnowany. - Będę późno - dodał i odszedł do swojego radiowozu.

Pomachałam mu, po czym odetchnęłam z ulgą. Nieważne było czy domyślił się tego, że uciekłam z lekcji, czy nie. Po prostu odpuścił. 

Ruszyłam szarym chodnikiem, a w uszy wsadziłam słuchawki. Rozbrzmiał głos Wiza Khalifa, którego lubiłam słuchać, gdy nikt nie patrzył. Odprężał mnie. Dlatego teraz szłam przed siebie, pomrukując cicho wraz z wokalistą, nie zwracając na nic uwagi. Do domu miałam jeszcze spory kawałek, ale postanowiłam nie korzystać z autobusu. Może zdarzy się cud i spotkam po drodze jakiegoś znajomego, który mnie podwiezie?

Skręciłam w prawo, w mniej zaludnioną uliczkę. Służyła mi za dość spory skrót do domu, chociaż czasem niebezpiecznie było się tu włóczyć. Samej. W nocy. Na szczęście był dzień, a mnie, co jakiś czas, mijali ludzie. Byłam bezpieczna. Czy aby na pewno...?

Czarny samochód minął mnie i zaparkował paręnaście kroków przede mną. Chwilę wahałam się czy je ominąć, ale w końcu ruszyłam, z dumnie uniesioną głową. Z auta wyszedł jakiś chłopak, nie widziałam jego twarzy, miał założony kaptur. Przeraził mnie, ale szłam dalej. Chciałam biec, jednak bałam się, że zacznie mnie gonić. Przeczesałam palcami włosy i dyskretnie spojrzałam za siebie. Samochód dalej stał, ale jego nie było. Czyżbym bała się bez powodu?

- Mnie szukasz?

Drgnęłam i spojrzałam przed siebie. Widziałam... ciemność. Narzucił worek na moją głowę, a ręce związał. Chciałam krzyczeć, ale podniósł to, co miałam na twarzy i przyłożył mi do ust chusteczkę. Dziwnie pachniała. To była moja ostatnia myśl zanim zemdlałam. 

Bałam się, jak cholera. 
A najgorsze było to, że nikt mnie nie uratuje. 




Od autorki: Dzień dobry, nowy rozdział jest bez większej akcji, ale jakoś musiałam zacząć, prawda? Krótki, jednak obiecuję, że następne powinny być dłuższe. Ale nigdy nie nabierajcie się na moje obietnice. Jak podoba się rozdział? Wyłapaliście jakieś błędy? Starałam się je poprawić, ale... nie wszystko mogłam zauważyć, prawda? Co myślicie o imieniu głównej bohaterki? Proszę o komentarze :]

niedziela, 10 listopada 2013

Prolog


Zayn przekroczył masywną białą bramę, która odgradzała go przez jakieś dwa lata od normalnego świata. Od wolności. Wziął głęboki wdech, napawając się tak czystym powietrzem. Tak innym. Przerzucił czarną torbę przez ramię, zaciągając się dymem papierosowym. Brakowało mu tego. Brakowało mu tych wszystkich drobnych rzeczy. Palenia, kiedy tylko chciał, normalnego jedzenia, czystego powietrza, wolności.

Podszedł do ciemnego samochodu, które należało do jego kumpla. Otworzył drzwi mocnym szarpnięciem, siadając na miejscu pasażera. Liam obdarzył go łobuzerskim uśmiechem, a Mulat rzucił swoją torbę na tylne siedzenie. Uniósł grubą brew, w wyczekującym geście. Payne szybko sięgnął do schowka przy nogach Zayna, skąd wyciągnął beżową teczkę, którą podał Malikowi. Ten odebrał ją z uśmieszkiem godnym gangstera. Otworzył pierwszą stronę, obserwując każdy jej detal.

Shae Rosen, córka Richarda Rosena, policjanta, który wpakował dwudziestolatka do więzienia. Nie miał zamiaru mu odpuścić. Chciał, by też cierpiał. Chciał, by poczuł ten ból niemocy. Zayn przejechał palcem po zdjęciu brunetki z wielkimi brązowymi oczami. Była ładna, od razu wpadła mu w oko. Szkoda, że jej buźka za niedługo ucierpi.

- Co teraz, Zayn? - Zapytał cicho Liam.

Mulat odpowiedział mu z błyskiem w oku.

- Plan A.

To czas na zemstę.