piątek, 31 stycznia 2014

Dzień 31




Mała dziewczynka biegała po dużej łące na wsi, u swojej babci, śmiejąc się na cały głos. Młoda kobieta goniła swoją córkę, starając się przy okazji ujarzmić grubą opaskę, która trzymała jej gęste włosy na miejscu. Brunetka specjalnie trzymała pomiędzy nią, a małą dystans, bo to była w końcu tylko zabawa. Szczekanie szczęśliwego psa towarzyszyło im na każdym kroku. Zaśmiała się, w końcu łapiąc dziewczynkę tak podobną do siebie. Otoczyła swoimi chudymi ramionami córkę, całując ją w nos. Potem ruszyła z nią, opartą na biodrze, podchodząc do starszego syna, który podał jej małą dłoń. Pociągnęła chłopca, by poszedł za nią w stronę drewnianego domu. Przed gankiem postawiła małą dziewczynkę, a obok niej od razu znalazł się opiekuńczy brat. Kobieta uśmiechnęła się do nich, po czym odwróciła tyłem, idąc w stronę ciemności. Jej córka chciała za nią pobiec, jednak chłopczyk zatrzymał ją w swoich ramionach. Deszcz moczył ich letnie ubrania i ciemne włosy, a krople mieszały się ze łzami małej.

- Spokojnie, Shae, mamusia kiedyś wróci. 




Drgnęłam, jednak oczy pozostawiłam zamknięte. Do moich nozdrzy dotarł dziwny zapach. Nie był zły, po prostu przypominał stare książki, które często znajdowały się w jakiś podstarzałych bibliotekach. Siedziałam na zimnej ziemi, a moje ręce były czymś przypięte nad zwisającą głową, chyba łańcuchami. Nie otworzyłam oczu, by to sprawdzić, ponieważ udawałam, że nadal śpię, słysząc czyjś oddech. A właściwie czyjeś. 

- Cholera, jesteś idiotą, za dużo tego cholerstwa wylałeś na chusteczkę!

Kobiecy głos skarcił, zapewne, mojego - kolejnego, jakby nie patrzeć - porywacza. Oddychałam miarowo, by nadal myśleli, że śpię przez to cholerstwo, którym mnie otruli. Kolejny głos, tym razem męski i zdecydowanie młodszy, rozbrzmiał po pomieszczeniu:

- Dałem tyle, ile powiedziałaś. Powinna się zaraz obudzić. 

Teraz cieszyłam się, że moja głowa zwisała, a włosy zasłaniały twarz, bo nikt nie mógł zauważyć brwi, które trochę zmarszczyłam. Czułam się jak wtedy, u Zayna, kiedy powiesił mnie na tym łańcuchu, tyle, że tutaj siedziałam, a tam bardziej wisiałam niż stałam lub cokolwiek... 

Historia się powtarza?

- Mam nadzieję, że to jest dobra kryjówka - powiedziała kobieta.
- Malik raczej jej nie znajdzie - zaśmiał się drugi głos.

Zayn? To przez niego tu jestem? Co on znowu zrobił? Cholera, przecież by mnie nie naraził, prawda? A może... Pewnie nie byłam już mu potrzebna. Uważał mnie tylko za jakiś kłopot i dlatego nie zważał na moje bezpieczeństwo... Nie, Shae, wiesz, że to nieprawda. Mulat dba o mnie, na swój chory i pokręcony sposób. Tak mi się przynajmniej wydaje. 




- Gdzie mama? - Głos małej brunetki rozbrzmiał po kuchni. 

Młody mężczyzna, jej ojciec, zamarł, po czym odwrócił się twarzą do niej i chłopca, który siedział obok swojej siostry, obejmując ją troskliwym, dziecięcym ramieniem. Wziął głęboki wdech, nie wiedząc, jak im to wytłumaczyć. Matka, którą tak bardzo kochali, odeszła od nich i od niego. Został sam z dwójką dzieci, nie wiedząc, skąd brać pieniądze na nie.

- Mama... mama odeszła, ale kiedyś wróci i znowu ją zobaczysz. 

Ojciec rodzeństwa wytłumaczył to tak, jak zawsze. Dziewczynka coraz rzadziej pytała o swoją matkę i to było mu na rękę, bo nie lubił tłumaczyć, dlaczego odeszła, samemu nie znając owego powodu. Na szczęście starszy syn zrozumiał, że to nie jest dobry powód do rozmowy i nie zadawał żadnych pytań o kobietę, która zniknęła. 

- Ale wróci? - Zabrzmiało kolejne pytanie dziewczynki.

Nie, pomyślał.

- Oczywiście, że tak, kochanie - odpowiedział.




Nie rozumiałam, dlaczego znowu zemdlałam. Zdarzy się to jeszcze raz? Och, cholernie się boję. Boję się o ojca. Boję się o Hanaa. Boję się o Davona. Boję się o siebie. Boję się o... Zayna. Co, jeśli jemu też coś zrobią lub, co gorsza, zabiorą małą? Chyba serce by mi pękło. Nie mogą mi jej odebrać. Ani Mulata. Ani nikogo innego. Nie pozwolę. 

Nie chcę tu umrzeć, nie chcę tu być. Nie chcę, by Zayn kiedyś opowiedział naszej córce taką samą historię, jaką mi i Davonowi opowiadał ojciec. Nie chcę. Nie chcę. Nie chcę. Pomocy, muszę stąd wyjść! Boże, jak on sobie radzi z Hanaą? Co, jeśli jest głodna? Cholera, jeśli wrócę do nich, już nigdy nie wyjdę z domu albo chociaż nigdzie nie ruszę się bez Steve`a i Mike`a, pójdą ze mną nawet do cholernej łazienki. 

Moje oczy na nowo zamknęły się. Walczyłam ze snem, który wygrał, po raz kolejny, naszą walkę. Ciemność owinęła się wokół mnie, odgradzając od rzeczywistości. 




Dwunastoletnia brunetka ukryła się za ścianą, słuchając trzasków w salonie. Jej ojciec tłukł jakieś szklanki i wazony, wyklinając na matkę dziewczynki, która odeszła już dawno temu. Z tego, co wiedziała, tata, mając takie możliwości, szukał swojej miłości, jednak - jak widać - coś musiało pójść nie tak. Przełknęła ślinę i powolutku weszła do salonu, stając blisko wyjścia, gdzie szkło jej nie dosięgnie. Mężczyzna zauważył ją, trzaskając kolejny talerz. 

- Co się stało, tato? - Zapytała cicho.

Spojrzała prosto w jego oczy, które pociemniały od gniewu. Była przerażona, bo jej brat wyszedł z kolegami na boisko, zostawiając ją z myślą, że ojciec nie wróci zbyt szybko. Mylił się, co nie było dobre. Nie dla niej. 

- Ta dziwka odeszła z jakimś chujem, rozumiesz?! - Krzyknął.

Dziewczyna drgnęła przestraszona, widząc zbliżającego się do niej ojca. Zaczęła się powoli cofać, kiedy na jego twarzy powstał kolejny grymas złości, który tak doskonale znała. W końcu odwróciła się na pięcie i pobiegła szybko do swojego pokoju, zamykając się w nim na klucz. Usiadła w najdalszym kącie od drzwi, łkając cicho w kolana. Spojrzała na budzik, który stał na stoliku nocnym i zaczęła odliczać minuty do powrotu jej brata, modląc się, by ojciec nie wyważył drzwi.

Dam radę, pomyślała. 
Nie dała.




Chyba ten u góry mnie nie lubi, jeśli w ogóle istnieje. Te wszystkie cholerne sny... Wspomnienia. Tak to powinnam nazwać - wspomnieniami. Nie chciałam znowu przez nie płakać, powinnam być silna, szczególnie teraz. Tamten okres jest za mną, nie powinnam o nim myśleć. Teraz mam inne problemy, ważniejsze. 

- Kiedy ona w końcu się wybudzi?

Drgnęłam, słysząc znajomy damski głos, ten sam, co wcześniej. 

- Za niedługo. Cierpliwości, proszę pani. 

Usłyszałam jej prychnięcie i trzask drzwi. A potem ciemność, znowu.




- Nie powinieneś mnie bronić - wyszeptała czternastolatka. 

Przyłożyła wacik z wodą utlenioną, który robił się powoli czerwony, do rozciętej wargi chłopaka. Jej starszy brat syknął, ale po chwili uśmiechnął się, dając znak, by kontynuowała opatrywanie jego ran, które zadał mu ojciec. Dzisiaj dostał mocniej niż zwykle, co było dość dziwne, ale nie miał zamiaru nad tym rozmyślać. Miał to w czterech literach i nie miał zamiaru przeżywać nowych faktów z życia matki, która ich zostawiła, gdy byli mali. 

- Jesteś moją malutką siostrzyczką, to normalne, że cię obroniłem. 

Teraz to ona uśmiechnęła się do niego, ukazując swoje proste zęby. Odgarnął zdrową dłonią czarny kosmyk włosów, który uwolnił się z małego kucyka, chcąc dołączyć do grzywki. Dziewczyna pociągnęła cicho nosem, a mina chłopca zrzedła. Płakała. Znowu. Nie potrafił znieść jej płaczu, ranił jego serce. Pociągnął ją za podbródek, przez co została zmuszona do spojrzenia mu w oczy. 

- Nie płacz, słońce, to nic - mruknął.
- Kiedy to się skończy? - Wycharczała, patrząc na niego ze łzami.
- Niedługo, zobaczysz - obiecał.

Nie dotrzymał obietnicy. 




Poczułam, jak ktoś wylał prosto na moją twarz wiadro zimnej wody. Otworzyłam gwałtownie oczy, mrugając, by pozbyć się z nich nadmiernej cieczy. Spojrzałam na osobę przez sobą, po czym zamarłam ze zdziwieniem i szokiem wymalowanym na twarzy. Cholera. 

- Czas wstawać, myszko. 

Tylko jedna osoba mnie tak nazywała. 
Mama.




Od autorki: Yeah, Dzień 31 w końcu nadszedł. Jestem już strasznie daleko z tym blogiem. Pomyśleć, że zaczęłam go pisać szesnastego listopada... No, nieważne. Dziś krótko, bo za niedługo trzeba się zebrać do sklepu, a ja jeszcze w piżamie siedzę. Cóż, pewnie ominęłam mnóstwo błędów w poprawianiu, ale nieważne, staram się. Limit nadal obowiązuje. Ask. Tumblr

60 komentarzy = nowy rozdział

środa, 29 stycznia 2014

Dzień 30




Wstałam gwałtownie, patrząc gniewnie na Zayna. To jego wina, prawda? Ojciec zniknął po "wizycie", którą nam złożył. Cholera, co on mu zrobił? Boję się. Najpierw zniknęła matka, a teraz ojciec? Co prawda, przez zupełnie inne rzeczy, ale i tak. Moje serce znacznie przyśpieszyło, a telefon wypadł z ręki na łóżko, z wiadomością, że połączenie zostało zakończone. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam parę kroków do Zayna. Zmarszczył brwi zdziwiony, widząc moją bojową postawę i cholerny gniew w oczach. Już nie obchodziły mnie żadne konsekwencje wybuchu, który zaraz nastąpi, po prostu chciałam dowiedzieć się, co zrobił mojemu ojcu. No bo w końcu to on, prawda? Chociaż nie mam żadnej gwarancji.

- Co ty, kurwa, zrobiłeś mojemu ojcu?! - Krzyknęłam

Jego oczy pociemniały w ciągu sekundy, a ja zdusiłam swój odruch ucieczki. Chyba nigdy tak mu się nie narażałam, ale nastąpił już czas na mój wybuch gniewu. Nie pozwolę mu skrzywdzić mojego ojca, jeśli jeszcze go nie zabił. Bądź co bądź, ale to jest moją rodziną, a ja nie mam zamiaru tracić jeszcze jego. Wystarczy, że matka uciekła z jakimś chujem. 

- O czym ty pieprzysz, Shae? - Warknął, odpychając się nogą od framugi.

Udaje? Czy może naprawdę nie wie? Nie ufałam mu, nie w tej sprawie. Był zdolny do wszystkiego. Jest cholernym dupkiem, który krzywdzi wszystkich naokoło, dlaczego mam mu wierzyć, że nie wie, o co mi chodzi?

- Mój cholerny ojciec zniknął, rozumiesz?! Tuż po tym jak tu, kurwa, przyszedł! Możesz mi to wytłumaczyć? 

Zayn zmrużył oczy, ukazując tym swój gniew. Nie obchodziło mnie to, że jest zły. Nie obchodziło mnie to, że może mi coś zrobić. Nie obchodziło mnie to, że może mnie ukarać. Nic mnie teraz nie obchodziło, przynajmniej nie jego zachowanie. Miałam go po dziurki w nosie i teraz wybuchłam całą swoją pieprzoną złością. 

- Uspokój się albo źle się to dla ciebie skończy - warknął.

Prychnęłam. 

- Nie obchodzi mnie to, rozumiesz?! Chcę wiedzieć, co zrobiłeś mojemu ojcu!

Warknął gardłowo, przeczesując swoje czarne włosy. 

- Nic nie zrobiłem, okej?! Kazałem chłopcom podrzucić go pod drzwi jego cholernego domu, Shae! Zostawiłem go w spokoju, kurwa! 

Zamarłam, marszcząc brwi. Zostawił go w spokoju? Mam mu uwierzyć? Po co miałby kłamać? Nigdy nie kłamał w takich sprawach, tak mi się wydaje. Poza tym, nie widziałam żadnego celu w przetrzymywaniu mojego ojca, no chyba, że miałby posłużyć jako szantaż w moją stronę. Nie, raczej nie, zawsze przecież robił ze mną, co chciał, prawda? Okrutna, ale prawda. Westchnęłam cicho i usiadłam na łóżku. Schyliłam głowę i przymknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam, zobaczyłam stopy Zayna.

- Shae. Spójrz. Kurwa. Na. Mnie.

Wstrzymałam oddech i podniosłam wzrok. Obserwował mnie z góry, całą zestresowaną, ze łzami strachu na policzkach. Przełknęłam ślinę i przetarłam twarz. Postanowiłam zaryzykować i odezwać się.

- Zayn... Zayn, proszę, muszę go znaleźć.

Zaśmiał się, ale nie było w tym ani trochę radości.

- Myślisz, że ci pozwolę? Że wyjdziesz stąd sama?

Przełknęłam ślinę i wstrzymałam łzy. Oczywiście, że mi nie pozwoli, dlatego musiałam spróbować trochę innym sposobem. Miałam nadzieję, że się zgodzi lub... cokolwiek. Wiedziałam, że musiałam odnaleźć swojego ojca i nie odpuszczę. Nigdy.

- Dlatego proszę cię o pomoc, Zayn - wyszeptałam.

Jego śmiech zatrzymał się, a kąciki ust opadły na swoje miejsce. Patrzyłam na niego, na brązowe oczy, na emocje, które pokazywał. Najbardziej dominowały niepewność i zdziwienie. No tak, nigdy go nie prosiłam o pomoc, to dla Mulata coś dziwnego i nowego. Uniosłam brwi do góry, czekając na jego odpowiedź. Usiadł obok i położył dużą dłoń na moim udzie.

- A co ja mogę, Shae? Myślisz, że go, ot tak, odnajdę?

Spuściłam wzrok. Jasne, że mi nie pomoże. On nie potrafi pomagać, nawet mi. Nie mam zielonego pojęcia, jak go przekonać. Nie patrzy na tę sytuację przychylnie i - jeśli to nie on zrobił coś mojemu ojcu - niełatwo będzie go w to zaangażować. Oczywiście, jeśli to on jest winny, w ogóle nie będzie chciał pomóc i mi też to uniemożliwi, co byłoby najgorsze. Muszę myśleć optymistycznie, prawda? Ugh, jestem na przegranej pozycji.

- Zayn, proszę, pomóż mi go znaleźć, to mój ojciec...

Westchnął cicho, jakby ktoś go męczył godzinami.

- Okej, pomogę ci, ale pod jednym warunkiem.

Pokiwałam entuzjastycznie głową, czekając aż dokończy swoją wypowiedź.

- Nie mieszaj się do tego, rozumiesz?

Och, wiedziałam, że to powie. Mój uśmiech zgasł, ale smętnie pokiwałam znowu głową, zgadzając się na jego warunek. Mogę się do tego nie mieszać, jeśli mi pomoże. Wtedy na takie coś mogę przystać. Uśmiechnął się do mnie łobuzersko i wstał z satysfakcją wymalowaną na twarzy. Ostatni raz spojrzał na mnie w drzwiach i wyszedł z pokoju. Westchnęłam cicho i położyłam się na łóżku, zamykając oczy.

Chciał żebym się nie mieszała, tak? A jeśli przypadkowo to zrobię? No cóż, przez to wpadnie w szał, ale nie będzie mną pomiatać. Już nie... Wstałam szybko i podeszłam do drzwi, które otworzyłam. Rozejrzałam się bezradnie za Zaynem, gdzie on mógł zniknąć? Zbiegłam po schodach. Zatrzymałam się gwałtownie, widząc go w kuchni. Spojrzał na mnie przez ramię, marszcząc brwi. No, Shae, dasz radę.

- Czego chcesz tym razem? - Zapytał, stając przodem do mnie.
- Chciałam znowu spotkać się z Davonem.
- Nigdzie cię dzisiaj nie wypuszczę, wczoraj się z nim widziałaś.

Wzięłam głęboki oddech. Jak go przekonać?

- Zayn, to mój brat. Nasz ojciec zniknął, to chyba normalne, że chcemy pobyć chwilę razem.

To chyba nie był dobry pomysł. Oczy Mulata pociemniały, a jego ręce przygwoździły mnie do szarej ściany. Oddychaliśmy szybciej, ja ze strachu, on z gniewu. Nie miałam zielonego pojęcia, co takiego złego powiedziałam, ale chyba się nie dowiem. Patrzyłam prosto w czarne oczy, starając się pokazać resztki swojej odwagi.

- Zayn, chociaż na godzinę - wychrypiałam.
- Po cholerę chcesz się z nim znowu spotykać? - Warknął.

Poczułam dreszcze, kiedy się odezwał, a strach nie opuszczał mnie na krok.

- Proszę, Zayn, potrzebuję go w swoim życiu.

Zmarszczył brwi i odskoczył ode mnie, jakbym paliła jego skórę.

- Nie próbuj gubić Steve`a i Mike`a, wróć za godzinę, Hanaa zostaje.

Teraz to ja zmarszczyłam brwi, słysząc jego wymagania. Mam zostawić z nim małą? Przecież on sobie nie poradzi. Owszem, potrafi ją uspokoić, ale na tym kończy się jego zaangażowanie w sprawę.

- Na pewno poradzisz sobie z małą? - Zapytałam cicho.
- Myślisz, że nie? - Warknął. - Idź, zanim się rozmyślę - dodał.

Kiwnęłam głową, po czym stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. Przeszłam obok jego oniemiałej sylwetki i ruszyłam w stronę wyjścia. Zakładałam swoje trampki, kiedy Zayn wykrzyknął moje imię. Wyprostowałam się, widząc go niedaleko siebie.

- Godzina, Shae i ani minuty więcej.

       


- Shae, przemyślałaś to, co mówiłem?

Siedziałam z Davonem od pół godziny w małej kawiarence pod czujnym wzrokiem dwóch wielkich kolesi, którzy mnie pilnowali. Przeszkadzali mi, bo prawdopodobnie podsłuchiwali, dlatego ja i mój brat staraliśmy się mówić jak najciszej, ale tak, by niczego nie podejrzewali. 

- Um... muszę z tym poczekać, do powrotu ojca, pamiętasz?

Opowiedziałam mu moją rozmowę z Zaynem na temat zaginięcia ojca. Davon był zaskoczony, w sumie tak, jak ja podczas tamtej rozmowy, ale już oswoiłam się z tą myślą. Brunet nie wierzył mi, a właściwie Malikowi i podejrzewał, że on ma w tym jakiś cel, bo jego serce jest zbyt twarde na taki gest w moją stronę. W sumie, bawiły mnie jego pomysły, bo wpadł nawet na to, że Zayn może być kosmitą, który musi wrócić na swoją planetę, ale wcześniej zrobić jakiś dobry uczynek, którego będzie się wstydził wśród swych złych kolegów kosmitów. Śmialiśmy się z tego, zwracając uwagę gości w kawiarence, którzy karcili nas rozgniewanymi spojrzeniami. Dobrze było znów spotkać się z Davonem i porozmawiać tak, jak kiedyś. Po cholernie długim czasie uśmiechałam się i to szczerze. W pewnym momencie powędrowałam do łazienki, czując ciepło na twarzy, którego musiałam się pozbyć zimną wodą.

Pchnęłam mocno białe drzwi i weszłam do damskiej toalety. Stanęłam przed lustrem i pochyliłam się, chlapiąc twarz chłodną cieczą. Dobrze, że dzisiaj postanowiłam użyć wodoodpornego tuszu do rzęs, inaczej mogłoby to źle wyglądać. Wytarłam twarz dłońmi, co niewiele pomogło, ale o to mi chodziło. Wyprostowałam się, spoglądając w małe lustro. Drgnęłam przestraszona, widząc za sobą jakiegoś mężczyznę. Boże, on chce mi coś zrobić?

- Kim jesteś? - Wychrypiałam.

Szatyn zaśmiał się, po czym szybko przyłożył mi jakąś śmierdzącą chusteczkę do nosa i ust, a ja zaczęłam tracić przytomność. Zdążyłam jeszcze usłyszeć trzy słowa, które zapadły mi w pamięci. 

- Twoim koszmarem, kochanie. 

Prawda, że tandetny tekst?




Od autorki: Och, ta wasza Thorny jest taka zła. Nie myślałam, że jest tu tyle odważnych osób, które hejtują mnie z anonima, ciekawie. Wszyscy się mnie czepiali o to, że przeklinam - och, powinnam się wstydzić (czuje ktoś ten sarkazm?)! No cóż, przykro mi było przez te wasze "hejty" (chodzi w większości o te nieuzasadnione), bo ja siedzę dla was po parę godzin, a wy tak się odwdzięczacie? Och, weszłam wczoraj na jakiś blog, gdzie autorka, dosłownie, opieprzyła czytelników za małą ilość komentarzy i wiecie co pisali? "Przepraszam, poprawimy się", zero hejtów na nią, ani jednego. Możecie mi to wytłumaczyć? No właśnie. Jeśli chodzi o te przekleństwa - poniosło mnie i każdemu się zdarza. Nie chciałam was obrazić, bo ja nie uważam tego za jakieś wielkie obrazy, dla mnie to nic takiego. Rany, często mówię do swojej przyjaciółki, że jest popieprzona i jakoś się nie obraża. Do tych, którzy zrozumieli, dlaczego zrobiłam limit i mnie bronili - dziękuję, jesteście wspaniali. Ja, szczerze mówiąc, nie miałam już ochoty pisać po raz setny tego samego wytłumaczenia, bo i tak wszyscy "hejterzy" to olewali. Limit zostaje, tyle ode mnie. Ach, jeśli to kogoś zainteresuje, napisałam imagina. Zapraszam na Ask.

60 komentarzy = nowy rozdział

niedziela, 26 stycznia 2014

Dzień 29




Nigdy w życiu nie czułam się tak bardzo bezradna. Drgnęłam wystraszona, kiedy Zayn uderzył pięścią w zamknięte drzwi. Drugi, trzeci, czwarty... Cholera, co tu robić? Myśl, Shae, myśl. Rozejrzałam się nerwowo po pokoju, szukając jakiegoś genialnego schronienia, które - oczywiście - nie istniało. Moja psychika zaraz wybuchnie, za dużo cholernego stresu. W tej chwili żałowałam, że nie pobiegłam do pokoju małej. Mogłabym ją wziąć ze sobą i jakimś magicznym sposobem zejść na trawnik przez okno. Zaczęłam żałować że jestem tak... pochopna?

Uderzanie w drzwi ustało, ale ja wiedziałam, że nie na długo. Udawał, że odpuścił? Och, pewnie uważa mnie za tak głupią, że w to uwierzę? Jego cholerne niedoczekanie. Mogłam tu tylko czekać na jego kolejny ruch. Stanęłam niedaleko łóżka, patrząc wyczekująco na drzwi. Moje oczy powiększyły się, kiedy nagle otworzyły się z hukiem, a do pokoju wpadł wściekły Zayn. Już po mnie. Koniec. Wyślą moje prochy do Davona, bo prawdopodobnie już jestem martwa. Poczułam uścisk na nadgarstkach i ból pleców, kiedy pchnął mnie mocno na ścianę. Przekręciłam głowę w prawo, zaciskając powieki przez cholerne łzy, które nie chciały zostać na swoim miejscu tylko płynęły po moich bladych policzkach. 

- Czy. Ciebie. Popieprzyło. Shae?! - Huknął, a moje serce przyśpieszyło.
- Proszę, Zayn, błagam - wyszeptałam. 

Byle mnie zostawił. Zrobiłabym wszystko, jeśli byłabym bezpieczna.

- O co, Shae? O co mnie, kurwa, prosisz?! - Krzyknął. 

Poczułam jego ciężki oddech na swoim lewym policzku, które bolało przez uderzenia, które nastąpiły w kuchni. Szarpnął moim podbródkiem, przez co teraz spoglądałam na jego czarne jak noc oczy. Bałam się go. Cholera, co on mi chce zrobić? Proszę, proszę... Czułam się tak bardzo bezradna... Czemu nikt nie mógł teraz magicznie wpaść do pokoju i go ode mnie odciągnąć? 

- Zayn, zostaw mnie, proszę. Nie rób mi krzywdy - powiedziałam. 

Jeszcze bardziej ścisnął moje nadgarstki, ale jego oczy stały się odrobinę brązowe. W pewnym momencie usłyszałam płacz dziecka, a Zayn puścił mnie z niechęcią. Szybko uciekłam do małej i od razu chwyciłam ją w ramiona. Zaczęłam ją kołysać, dzięki czemu uspokajała się. Kroki Zayna rozległy się po pokoju, a moje mięśnie spięły się. Chyba nic mi nie zrobi, kiedy trzymam dziecko, prawda? Raczej nie jest takim potworem, by narazić swoją córkę. 

Zamarłam, czując jego ręce na brzuchu i podbródek z dwudniowym zarostem na ramieniu. Uspokajał swój oddech, co dobrze świadczyło. Przyciągnął mnie jeszcze bardziej do siebie, nie pozostawiając między nami żadnej przestrzeni. Pogłaskał małą po policzku, a ja zauważyłam, że jego ręka drży odrobinę od tych jego napadów złości. 

- Nigdy więcej tego nie rób, Shae, słyszysz? Tym razem ci się upiekło... 

Kiwnęłam głową, nie ufając swojemu głosowi. Poczułam jego nos i szybki oddech na swojej szyi, kiedy zaciągnął się naturalnym zapachem ciała. Usłyszałam dźwięk mojego telefonu, dość... mocny dźwięk. Ustawiłam sobie chyba najbardziej agresywną piosenkę Bring Me The Horizon. Zayn drgnął, nie wiedząc, co to. Szybko położyłam córkę i zdjęłam łagodnie ręce Zayna ze swojego brzucha. Spoglądał na mnie odrobinę zdziwiony, kiedy biegłam do sypialni. Odebrałam w ostatniej chwili, widząc urocze zdjęcie mojego brata. 

- Halo? - Mruknęłam, uśmiechając się delikatnie. 
- Boże, Shae! Ty żyjesz! - Usłyszałam. 

Zaśmiałam się, potwierdzając swoje jestestwo. 

- Hej, masz teraz czas? Chciałbym... chciałbym zobaczyć moją siostrzenicę. 
- Poczekaj chwilę, dobrze? Nie rozłączaj się. 

Zagryzłam wargę i ruszyłam do pokoju małej. Zayn stał do mnie plecami, podśpiewując malutkiej istotce, którą trzymał w ramionach. Chrząknęłam, a on odwrócił się twarzą do mnie, marszcząc brwi. Nie mogłam nic odczytać z jego oczu. 

- O co chodzi, Shae? - Zapytał, a ja starałam się nie spuszczać wzroku.
- Dzwonił Davon i... Prosił mnie o spotkanie, chciał zobaczyć małą.
- Nie puszczę cię samą z Hanaą - warknął. 
- Och, proszę cię, to mój brat - wychrypiałam. 

Zmarszczył brwi w geście zdenerwowania, a potem zamyślenia. Czekałam na jego odpowiedź i okropnie się stresowałam tą całą ciszą. Tak bardzo oczekiwałam jego cholernej zgody... Przecież Davon był moim bratem, chciałam - ba, musiałam - utrzymywać z nim kontakt, bo bym za nim tęskniła. Był nie tylko kimś, kto się mną całe życie opiekował, nie tylko bratem, ale i najlepszym przyjacielem. 

- Wypuszczę was pod jednym warunkiem.

Uśmiechnęłam się, ale mina szybko mi zrzedła. 

- Weźmiesz ze sobą Steve`a i Mike`a z mojego gangu. Pojadą z tobą na miejsce i będą cię pilnować, słyszysz, Shae? I nawet nie próbuj ich gubić, bo dostaniesz wtedy za swoje. 

Pokiwałam entuzjastycznie głową. Lepsze to niż siedzenie w tych cholernych czterech ścianach i powolne wariowanie, prawda? Tak bardzo cieszyłam się na spotkanie z Davonem, cholernie mi go brakowało. 




Wpadłam w ramiona brata, śmiejąc się ze szczęścia. Okręcił mnie wokół własnej osi i postawił na ziemi z wielkim uśmiechem. Pocałowałam jego policzek. Davon zauważył dwóch mężczyzn za mną, stojących obok wózka, w którym spoczywała Hanaa. 

- Kto to? - Zapytaj, wskazując Steve`a u Mike`a. 
- Powiedzmy, że byli warunkiem Malika - powiedziałam nieskładnie. 

Kiwnął głową, a na jego twarzy znowu wykwitnął uśmiech. 

- Pokaż mi moją siostrzenicę, Shae. 

Steve, jak na zawołanie, poszedł szybko z wózkiem (co wyglądało dość zabawnie) i mi go podał. Pociągnęłam delikatnie za czarną rączkę, a Davon pochylił się nad małą. Pogłaskał ją palcem po policzku, a ona otworzyła swoje duże oczy, patrząc na niego z ciekawością. 

- Mogę ją wyciągnąć? - Zapytał, na co kiwnęłam głową. 

Odwinął małą z koców i wyciągnął ją delikatnie, uśmiechając się promiennie. Kątem oka spojrzałam na Steve`a i Mike`a, którzy mierzyli nas nieprzyjemnym wzrokiem, jakby dając do zrozumienia, że Davon w ogóle nie powinien dotykać mojej córki. Westchnęłam cicho i pociągnęłam delikatnie brata na ławkę niedaleko nas. Usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać o tak bardzo przyziemnych rzeczach, że to było aż... miłe. 

- Więc, Shae, jak on cię traktuje?

Spojrzałam na Davona, który nagle stał się poważny. 

- Um... nie jest... nie jest tak źle - wycharczałam. 
- Shae... 

Poczułam jego palce na mojej dłoni. Obrócił ją delikatnie, podwijając rękaw bluzy, którą dał mi Zayn, bym przypadkiem nie zapomniała "do kogo należę", ugh. Spojrzałam na swój nadgarstek, na którym były odciśnięte palce, najnowszy ślad po Maliku.

- A to skąd się wzięło, Shae?- Zapytał delikatnym tonem. 
- Ugh... po prostu... po prostu ma mocny uścisk, to wszystko. 
- Aż tak mocny?

Spuściłam głowę w dół, czując wstyd. Dlaczego musiał to zauważyć? Starałam się to zakryć, ale, jak widać, to nic nie dało. Davon nie powinien o tym wiedzieć, będzie się martwił, a ja tego nie chcę. Już i tak się zamartwia, bo nie wie, co się ze mną tam dzieje, a do tego wszystkiego dochodzą jeszcze te siniaki. 

- To nic, Davon, nie musisz się martwić. 
- A to, Shae? Jak wytłumaczysz to? - Zapytał.

Poczułam jego palce na mojej malince, której nie miałam jak schować. Zayn kategorycznie zabronił mi zakrywać to makijażem i w domu chodził cały czas za mną, by sprawdzić czy się posłucham. Z tego co słyszałam, Steve i Mike doskonale wiedzieli o tym zakazie i również tego pilnowali. 

- Davon, proszę, nie roztrząsaj tego, nie warto - wyszeptałam.
- Shae, nie odpuszczę, przecież on cię traktuje jak jakąś rzecz!

Spojrzałam na niego, a w jego oczach dostrzegłam smutek. Pochylił się w moją stronę, uważając na małą istotkę spoczywającą w umięśnionych ramionach Davona. Rzucił krótkie spojrzenie na mężczyzn, którzy mnie pilnowali, po czym zaczął cicho mówić:

- Nie możesz mu na to pozwalać, słyszysz, Shae? Ucieknij. Ucieknij od niego z małą, pomogę ci. Będę przy tobie, pojadę razem z tobą, gdziekolwiek. Martwię się o ciebie. 

Wciągnęłam głośno powietrze, patrząc na niego. Chciał, bym uciekła? Od Zayna? A co, jeśliby nas znalazł? Nie mogę narażać własnego brata, to nie fair. Dostanie mu się za to wszystko, kiedy Malik nas odnajdzie. A mi też coś zrobi, to wiadome. Jednak... czy nie warto zaryzykować? Poczuć wolność, której tak dawno nie doświadczyłam... Ale... przecież go kocham, nie wiem, czy potrafiłabym go tak zostawić. Był moją cholerną miłością, za co go wręcz nienawidziłam. Dlaczego życie jest takie trudne?

- Ja... przemyślę to, dobrze? - Mruknęłam, na co Davon uśmiechnął się. 

Dobre i tyle?




Położyłam się zmęczona na łóżku, czując na sobie wzrok Zayna. Od kiedy wróciłam nic nie powiedział, ale było mi to na rękę. Może obmyślał jakąś cholerną karę dla mnie za sytuację w kuchni, a później pokoju gościnnym? To było dziwne, że mi odpuścił, ale to chyba było dla niego satysfakcjonujące. Chodzi mi o to, że jak znowu coś przeskrobię, to nie będzie musiał się hamować, oddając mi też za tą cholerną sytuację, za którą mnie nie ukarał. Nie powinnam o tym myśleć, nie teraz, nie po takiej rozmowie z Davonem. Powinnam raczej rozważać jego... propozycję. 

W pewnym momencie usłyszałam dzwonek mojego telefonu, który zagwarantował mi chwilowy ból ucha, ponieważ leżał cholernie blisko niego. Przeklęłam pod nosem i usiadłam, odbierając połączenie od Davona. 

- Shae? Widziałaś ostatnio ojca? - Zapytał, na co zmarszczyłam brwi. 
- Tak, parę dni temu. Dlaczego pytasz?

Cisza, która zapadła pomiędzy nami wprawiała mnie w coraz to większe zdenerwowanie. Nie wiedziałam, co powiedzieć - ba! - nie wiedziałam, co się stało! Czekałam na jego odpowiedź. Wciągnął mocno powietrze, a ja zamarłam. 

- Zniknął, słyszysz, Shae? Nie ma go, nikt go nie widział. 




Ważne!
Od autorki: Rozdział napisany był już dzień po dodaniu tego poprzedniego, ale... przyznam, to tylko wasza wina, że nie pojawił się wczoraj. Jasne, Thorny jest zła, Thorny nie powinna w ogóle się odzywać, Thorny jest niemiła. Nie może tak być, nie komentujecie. Serio, jest osiemdziesięciu obserwatorów - widzicie jaka duża liczba? 80! Cholerne 80! - plus te wszystkie anonimy (co wychodzi około stu czytelników - 100!), a pod Dniem 28 nie chciało was się skomentować, do cholery! Niektórzy mówią, że jestem egoistką, bo czterdzieści pięć komentarzy to dużo, ale - ludzie! - to masakrycznie mało jak na pieprzonych stu czytelników! Co z wami? Pamiętacie, jak dostawałam po osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt komentarzy przy pięćdziesięciu obserwatorach? A teraz? Ledwo wyciągacie na trzydzieści. Dlatego, przykro mi to mówić, ale powstanie limit! I to od was będzie zależało, kiedy dodam rozdział. Będziecie, kurwa, czekać cały miesiąc, jeśli nie będzie danej liczby komentarzy i chuj mnie to obchodzi! A teraz, za ten limit możecie podziękować osobom, które albo nie komentują, albo piszą coś w stylu "Fajne" i koniec. To mają być, cholera, długie komentarze, a te krótkie będę liczyła jako jeden, przykro mi. Szkoda moich nerwów. Oczekuję. że przynajmniej 3/4 z was wyrazi swoją DŁUGĄ opinię.          Cholernie mi przez was smutno, wiecie?
          Ask 
          Twitter 
          Tumblr 
          Crusher 
          Heralding Death

60 komentarzy = nowy rozdział

piątek, 24 stycznia 2014

Dzień 28




Siedziałam na parapecie w dawnym pokoju Zayna, obserwując budzące się Bradford. Dochodziła godzina ósma rano, a ja już nie spałam. Czemu? Zbyt wiele emocji, to po pierwsze. Po drugie, Hanaa była niespokojna tej nocy i płakała praktycznie cały czas, dlatego odpuściłam sobie sen i siedziałam z nią na tym parapecie już godzinę. Zayn obudził się tylko raz, co doskonale pokazywało, że jego sen jest niezwykle mocny. Wolałam jednak, by nie budził się, bo był strasznie zrzędliwy i wredny, krótko mówiąc. Chociaż teraz, naprawdę przydałaby mi się drzemka, mógłby już wstać i zająć się małą. Ugh.

Hanaa obserwowała mnie cały czas, kiedy czytałam książkę, którą tu znalazłam, uważając na malutką, spoczywającą na moich kolanach. Czułam się niezręcznie przez jej spojrzenie, ale zawsze tak miałam - nie lubiłam być obserwowana. Ojciec nauczył mnie unikać wzroku innych i to było coś, za co go szczerze nienawidziłam. Szczególnie, jeśli trafiałam na takie osoby jak Zayn, który wręcz uwielbiał patrzeć na to, co robiłam w danej chwili To takie denerwujące...

Za trzy godziny ma się odbyć pogrzeb człowieka, którego w życiu nie spotkałam, ale moje miejsce znajdowało się (podobno) w pierwszym rzędzie, zadziwiająco blisko trumny. Nie wiem, czemu, ale cholernie mnie to stresowało. Może to przez pewną kobietę, którą przypominał Zayn? Och, nie bądź taka strachliwa i nieśmiała, Shae, przecież nigdy taka nie byłaś. Tak, dopóki na drodze nie stanął seksowny Mulat, prawda?

Nie jestem pewna czy dobrym wyborem było zostanie z nim, zakochanie się w jego osobie... Przecież jest cholernie niebezpieczny, także dla mnie. Był dobry dla naszej córki, ale ja... miałam dosyć. W końcu, ile można takie coś znosić? Weszłam w cholerne bagno i nie miałam pojęcia, co zrobić z tym wszystkim. Owszem, kochałam go, ale to czasami nie wystarcza. Może to czas, by odejść? Postawić się? Cholera...

- Czemu nie śpisz, Shae?

Drgnęłam przestraszona, ale nie spojrzałam na niego. Podszedł do mnie i nachylił się nad małą, uśmiechając się do niej. Myślał, że tych drobnych rzeczy nie widzę, ale ja doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że Hanaa była jego oczkiem w głowie. Zamknęłam książkę z cichym westchnieniem i położyłam ją na parapecie obok nóg. Zayn wyprostował się, widząc grymas, powstający na mojej zmęczonej twarzy. Zmarszczył brwi, ale nie zwracałam na niego uwagi. Po prostu wstałam, trzymając małą na rękach, chwyciłam telefon ze słuchawkami i zamknęłam się w łazience. Zjechałam plecami po ścianie, opierając dziewczynkę o podciągnięte kolana. Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam pierwszą lepszą piosenkę. Siedziałam tak przez jakieś pół godziny, słuchając ciągle tych samych słów, lecących w telefonie, kompletnie nie zwracając uwagi na dobijającego się do drzwi Zayna. Przy okazji nakarmiłam malutką, bo w końcu nieczęsto zdarza mi się zamknąć z nią w łazience. W końcu wstałam i wyszłam szybko do pokoju. Nigdzie nie zauważyłam Mulata, dlatego położyłam małą na środku łóżka, chwyciłam rzeczy, które wczoraj przygotowałam i ponownie zamknęłam się w łazience. Weszłam do kabiny prysznicowej, puszczając zimną wodę. Ból głowy zelżał, a mnie przeszły ciarki, mimo to, nie zmieniłam temperatury. Umyłam się szybko i wyszłam, owijając się ręcznikiem. Wszystko robiłam mechanicznie i nie zwracałam na to zbytniej uwagi, dlatego byłam zdziwiona, kiedy stanęłam przed lustrem ubrana i pomalowana. W końcu wyszłam z łazienki. Minęłam się ze wściekłym Zaynem, ale teraz mnie to nie obchodziło. Miałam dwa cele - przeżyć pogrzeb i wrócić do Londynu. Więcej do szczęścia mi nie potrzeba.




Czułam się niezręcznie na pogrzebie. Wszyscy obserwowali mnie, z dzieckiem, u boku Zayna. To było... kłopotliwe. Aczkolwiek, nikt do mnie nie podszedł. Ani do Mulata. Zapewne znali historię jego życia i woleli się nie narażać, dlatego tylko jego kuzyni i kuzynki porwali się na rozmowę z nim, a czasem nawet ze mną. Niektórzy zachwycali się Hanaą, inni mną, bo w końcu "zawładnęłam sercem tego Zayna Malika". No cóż, ja z tego nie byłam zadowolona ani trochę. Oni uważali mnie za odważną, a ja za słabą. Oni uważali, że uniknęłam jakiejś cholernej śmierci, będąc dziewczyną Zayna, a ja uważałam, że jestem niezwykle głupia, bo jeszcze go nie opuściłam. 

Malika gdzieś wyniosło wraz z małą Safaą, a ja siedziałam przy stole, na tej całej stypie, mając za towarzysza swoją małą córkę i jedzenie, które stało przede mną. Czułam się tu cholernie źle i marzyłam o ucieczce z tego pieprzonego pogrzebu. Nachylałam się nad Hanaą, kiedy ktoś stanął przede mną. Uniosłam wzrok na chłopaka, który niewątpliwie należał do rodziny Zayna. Zmarszczyłam brwi, a on wepchnął się na krzesło Malika, uśmiechając się do mnie. W końcu podał swoją dużą dłoń. 

- Jestem Eddy.
- Shae - mruknęłam, ściskając jego rękę. 

Eddy uśmiechnął się do mnie wesoło, a w jego lewym policzku pokazał się mały dołeczek. Po raz kolejny zmarszczyłam brwi, ale w końcu odwzajemniłam gest. Chłopak spojrzał na małą Hanaa, ale nie dotknął jej.

- Więc... - zaczął, patrząc na mnie. - To dziecko Zayna?

Kiwnęłam głową, odrobinę zdezorientowana. O co mu chodzi?

- A ty należysz do niego?

Uniosłam brew do góry, przypominając sobie te wszystkie cholerne naznaczenia i naszyjnik. Mimo to, nie byłam jakąś pieprzoną rzeczą, która należała do Malika. Nie lubiłam być szufladkowana do "należy do Zayna Malika". Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć, ale nawet nie zdążyłam. 

Eddy został pociągnięty za koszulkę do góry, a ja powiodłam wzrokiem po wytatuowanym przedramieniu, czarnej koszuli aż w końcu natrafiłam na wściekłą twarz Zayna. Czy on coś zrobi swojemu cholernemu... kuzynowi? Taa, chyba to był jego kuzyn, ale pewności nie miałam. 

- Zostaw, kurwa, moją dziewczynę, słyszysz, Khan?

Wstałam szybko, ale Zayn zatrzymał mnie ręką, która uparcie nie dawała mi do nich podejść. Rozejrzałam się wokoło - ludzie udawali, że nas nie widzą, ale obserwowali całą sytuację kątem oka. Spojrzałam na Eddy`ego, który uśmiechnął się drwiąco do Zayna, jednak pokiwał głową. Malik puścił chłopaka, a ja usiadłam na swoim poprzednim miejscu, krzyżując ręce na piersi. Chuj. Dupek. Pieprzony dominator.

- Shae? 

Nie spojrzałam na niego, dopóki mnie do tego nie zmusił, ciągnąc mocno za podbródek. Zabolało, ale nic nie powiedziałam. Zaczął skanować spojrzeniem moją twarz, ale wyrwałam się z jego uścisku i uciekłam z tego cholernego miejsca, zabierając ze sobą małą. Chłodne powietrze owiało moją sylwetkę, ale uparcie szłam dalej, nie do końca wiedząc gdzie. 

- Shae! Shae, do cholery, zatrzymaj się!

Ignorowałam to. Po prostu wędrowałam przed siebie aż w końcu Zayn stanął przede mną, zagradzając swoim ciałem drogę. Zmarszczyłam brwi, widząc złość wymalowaną na jego cholernie seksownej twarzy. Nie, chwila. Stop. Na jego twarzy, wcale nie był cholernie seksowny. Ani trochę. 

Poczułam uścisk na nadgarstku, a Zayn zaczął mnie ciągnąć w stronę... samochodu? Cholera, po co? Czemu nagle nikt tędy nie przechodził?!

- Wracamy do domu, Shae - warknął i wepchnął mnie do auta.

Cholera. 




Po długich godzinach jazdy w końcu stanęłam w kuchni, trochę żałując, że nie miałam okazji się z nikim pożegnać. W końcu, tego wymagają dobre maniery, prawda? Nie odzywałam się do Zayna, cały czas był zły i wydaje mi się, że na mnie. Mimo wszystko, wolałam nie pogarszać swojej sytuacji, bo i tak miałam wiele siniaków do ukrywania, szczególnie te na twarzy. Nie wiem jak to robił, ale te wszystkie ślady schodziły dwa razy dłużej niż powinny. Usiadłam na krześle, cicho wzdychając. Niezbyt było to bezpieczne miejsce dla mnie, jeśli takie w ogóle istniało, ale... pierdolić to. Nie mam zamiaru się przed nim ukrywać. 

Zayn wszedł do kuchni i podszedł do mnie. Mocno pociągnął mnie do góry za nadgarstek. Spojrzałam w jego czarne oczy, które wręcz zabijały mnie, chociaż nie miałam zielonego pojęcia za co. Pierwsze uderzenie poszło na policzek. Jęknęłam cicho z bólu, a on mocniej ścisnął mój nadgarstek, na którym, znając życie, pojawi się ślad. Użyłam całej swojej siły, dzięki czemu wyrwałam się mu i popatrzyłam gniewnie w oczy. Na początku był zdziwiony, ale jego gniew szybko powrócił. 

- Jeszcze raz mnie, kurwa, uderzysz, to więcej mnie ani małej nie spotkasz, rozumiesz?! - Krzyknęłam, po raz pierwszy dając upust moim emocjom. 
- Nawet nie waż się... 
- Tak do ciebie mówić? - Dokończyłam za niego, mrużąc oczy. 

Zmierzył mnie spojrzeniem, po czym podniósł rękę, by mnie do siebie przyciągnąć, ale szok mu na to nie pozwolił. Wymierzyłam mu uderzenie w policzek, tak, jak on mi przed chwilą, ale pewnie go to nawet nie zabolało. Mimo to, dzięki temu miałam parę sekund na ucieczkę i właśnie to zrobiłam. Ominęłam go szybko i popędziłam na górę, do jednego z pokoi gościnnych. Zamknęłam drzwi na klucz, słysząc, jak Zayn wchodził po schodach. 

Mam, kurwa, przejebane.




Od autorki: Mam cholerny sentyment do tej piosenki u góry i ogólnie zespołu. Little Things w wykonaniu Good Charlotte. Pamiętacie mój nick - C. M.? Yeah, to dzięki nim taki powstał. W ogóle, trochę zwlekałam z tym rozdziałem, nie wiem, czemu. Taki średni wyszedł, ale... nevermind. Shae się postawiła, uuu. Uwaga, mam prośbę! Wiecie, zrobiłam sobie Tumblra, głównie przez zakład z koleżanką (muszę zebrać więcej niż ona obserwatorów), takie dziecinne zabawy. Mimo to, proszę o obserwowanie i z góry dziękuję! Zapraszam na Aska i Crushera! Och, no i liczę na więcej komentarzy niż ostatnio!

środa, 22 stycznia 2014

Dzień 27




Zayn siedział na kanapie, dokładnie skanując swoimi kawowymi tęczówkami duży telewizor. Nie miał pojęcia, co obecnie w nim pokazywali, po prostu nie chciał siedzieć w ciszy. Wziął głęboki wdech, nie mogąc uwierzyć w śmierć ojca. Nigdy nie był z nim szczególnie blisko i raczej się nie dogadywali, ale i tak Zayn czuł pewną pustkę. To wszystko było dla niego takie nowe i dziwne. Nie potrafił sobie poradzić z tymi wszystkimi uczuciami. Liam, który co chwilę do niego dzwonił, nie odpuszczał, w pewnym momencie dzwoniąc także do Shae. Potem przestała mu już podsuwać telefon pod nos, bo wiedziała, że to na nic. Po prostu kręciła się obok niego, pod pretekstem robienia czegoś w kuchni. Zayn westchnął, szukając wzrokiem brunetki, która tak bardzo nie chciała zostawić go samego. Zauważył ją, wchodzącą do salonu. Wyciągnął w jej stronę rękę, a ona zatrzymała się gwałtownie, nie wiedząc, co zrobić.

- Chodź tu, Shae - wychrypiał. 

Dziewczyna podeszła posłusznie i podała mu swoją dłoń. Pociągnął ją mocno, przez co znalazła się na jego kolanach. Zaciągnął się jej zapachem i wtulił twarz w bladą szyję brunetki, przymykając oczy. Shae objęła go po chwili wahania, dzięki czemu mógł ją jeszcze bardziej do siebie przyciągnąć. Siedzieli tak w ciszy, a jedynym dźwiękiem była rozmowa bohaterów w dużym telewizorze. Dziewczyna wplotła swoje palce w jego włosy na karku, co zadziałało na niego uspokajająco. 

Wiedział, że za niedługo będą musieli zacząć się zbierać. Matka Zayna zadzwoniła do niego długo po fakcie, dodając, że już jutro odbędzie się pogrzeb. Nie rozumiał, skąd to roztargnienie u kobiety, której raczej się to nie zdarzało, ale to nie był dobry temat do rozmowy przez telefon. Może wypyta ją o to jutro... 

- Musimy się zbierać, Shae - powiedział. 

Dziewczyna spojrzała na niego nieprzytomnie.

- My? - Zapytała, marszcząc brwi.
- Myślałaś, że zostawię cię tu samą z Hanaa?

Westchnęła cicho i wstała niezdarnie z jego kolan. Ruszył za nią, do sypialni, gdzie Shae zaczęła pakować jakieś rzeczy, do walizki znalezionej w garderobie. Zayn wyciągnął jeszcze jedną i zaczął wkładać do niej rzeczy na parę dni. Planował zostać tam ewentualnie jedną noc, ale nigdy nie wiadomo, co wymyśli jego matka. Kątem oka obserwował brunetkę, która ze skupieniem i starannością pakowała nowe rzeczy, które zdążył jej kupić. 

Zmarszczył czoło, słysząc płacz dziecka. Zatrzymał Shae, która już chciała iść do małej, po czym sam poszedł, chcąc poświęcić córce trochę czasu. Wszedł do pokoju obok i wziął w ramiona płaczącą dziewczynkę, nucąc jej pod nosem jakąś spokojną piosenkę. Hanaa coraz bardziej uspokajała się, a w końcu przestała płakać. Zayn obserwował jej duże oczy, którymi patrzyła na niego z ogromną ciekawością. Wyciągnęła w jego stronę malutką dłoń, którą pocałował, a dziewczynka zaśmiała się. Po chwili wahania, zabrał się za przebieranie małej. 




Po długiej, parogodzinnej drodze Zayn zaparkował samochód pod domem, w którym spędził swoje dzieciństwo. Wysiadł z auta i wyciągnął swoją córkę z tylnego siedzenia. Podszedł do Shae i splótł swoje palce z jej, ciągnąć w stronę domu. Zapukał mocno w drzwi, czekając. W końcu ktoś je uchylił, a z wnętrza wyłoniła się chuda sylwetka Waliyhy. Obdarzyła go smutnym uśmiechem i wtuliła się w starszego brata. Objął ją jedną ręką, w drugiej trzymając nosidełko z małą. Dziewczyna szybko się od niego odsunęła i wpuściła gości do domu. Shae zachowywała się jak cień Zayna - zatrzymywała się wtedy, kiedy on, szła tam, gdzie on... Wydawało mu się, że czuła się dość niezręcznie. 

- Gdzie jest matka? - Zapytał swoją młodszą siostrę.
- W salonie. 

Waliyha dokładnie skanowała postać Shai, która uśmiechnęła się do niej delikatnie, co odwzajemniła. Przedstawiła się szybko dziewczynie brata, po czym obie poszły śladami Zayna, do salonu. Shae szybko dopadła do nosidełka, kiedy Mulat postawił je na ziemi, by przywitać się z resztą rodziny. Chłopak poczuł łzy matki na swojej czarnej koszulce, kiedy przytulał ją dość niezdarnie. Nie widzieli się od jakiś trzech lat. W końcu puścił ją i podszedł do swojego dziecka i Shae, chwytając dłoń zestresowanej dziewczyny. Wszyscy spojrzeli na nich ze zmarszczonymi brwiami.

- Mamo. To jest moja... dziewczyna, Shae i nasza córka, Hanaa. 

Nie czuł się komfortowo, kiedy je przedstawiał. Jego matka i siostry skanowały wzrokiem najpierw Zayna, potem Shae i na końcu nosidełko, w którym spoczywała Hanaa. Pierwsza podeszła Donyia, witając ich, potem mała Safaa i w końcu Patricia. Chłopak dostrzegał zdystansowanie jego matki, ale nie komentował tego, nie do końca wiedząc czy to przez niego, czy osoby, które przywiózł ze sobą. 

- Jutro odbędzie się... uroczystość, powinniście odpocząć. 

Zayn spojrzał na Patricię i kiwnął głową. Chwycił nosidełko z małą i rękę Shae, po czym ruszył w stronę schodów. Wchodzili powoli, a czasem nawet zatrzymywali przez zdjęcia jego rodziny. Brunetka oglądała każde z nich, jakby to były najciekawsze rzeczy, które znalazła. W końcu weszli do dawnego pokoju Mulata. Zayn usiadł na łóżku i wyciągnął małą z nosidełka. Przyglądał się Shai, która kręciła się po pokoju, oglądając każdy jego szczegół. W końcu odwróciła się twarzą do niego, z delikatnymi rumieńcami zawstydzenia na policzkach.

- Dlaczego jesteś tak zestresowana? - Zapytał.

Spojrzała na niego roztargnionym wzrokiem.

- Nie jestem, skąd ten pomysł?
- Shae - warknął ostrzegawczym tonem.

Brunetka westchnęła pod nosem, rozważając każde wyjście z sytuacji. Przeczesała włosy dłonią, a Zayn uśmiechnął się, doskonale wiedząc, że przejęła ten nerwowy nawyk po nim. Przez ten ruch odsłoniła malinkę, która powoli traciła swój kolor, a Mulat odnotował w myślach, by to poprawić. Ale nie dziś, był cholernie zmęczony.

- Po prostu... twoja mama niezbyt przychylnie na mnie patrzyła. 

Uniósł jedną brew ku górze, kiedy Shae zdradziła mu swoje zmartwienie. Zagryzł dolną wargę, by nie roześmiać się, tylko zachować choć trochę powagi. Więc to był jej wielki problem? Z opowiadań dawnych znajomych czy ludzi z gangu wiedział, że ich dziewczyny stresowały się takimi drobnostkami, ale nigdy nie przypuszczał, że i Shae będzie taka. To dla niego coś nowego, nigdy nie przyprowadził tu żadnej swojej partnerki, więc nie miały takich problemów. Zayn wstał i podszedł do brunetki, wcześniej kładąc małą Hanaa na środku łóżka. Otoczył Shae swoimi ramionami, a ona wtuliła się w niego, zaciskając w pięści jego koszulkę. Stali tak dłuższą chwilę, dopóki ktoś nie zapukał w drzwi. Zayn podszedł do nich i je otworzył, a w progu zauważył Donyię. 

- Mama woła na kolację. 
- Zaraz przyjdziemy - mruknął, uśmiechając się do siostry. 

Odwzajemniła uśmiech, po czym poszła w stronę schodów. Mulat odwrócił się w stronę brunetki, ale nie było jej. Zmarszczył brwi, szukając dziewczyny. To oczywiste, że nigdzie nie wyszła, dlatego skierował się w stronę drzwi z łazienki. Nacisnął klamkę, ale nic się nie wydarzyło. Uderzył dwa razy pięścią w drewno, co przypominało pukanie, w najlepszym wypadku. 

- Shae, jesteś tam? - Zapytał, opierając czoło o drzwi.
- Ja... um... zaraz wyjdę - usłyszał. 

Zmarszczył brwi i podszedł do łóżka, na którym nie było jego córki. Westchnął cicho, doskonale wiedząc, czemu Shae zamknęła się w łazience z małą. Postanowił poczekać i nie przeszkadzać, co było u niego rzadkością. 

Brunetka wyszła z łazienki chwilę później. Zayn od razu wstał i podszedł do niej. Spojrzał na Hanaa, która usypiała. Uśmiechnął się pod nosem, ale zganił się za to szybko. W końcu dziewczynka usnęła, a oni powędrowali na dół. Kiedy stanęli w jadalni, wszystkie kobiece spojrzenia wylądowały na nim i kryjącą się za wysoką sylwetką Mulata, Shae. Chłopak pociągnął brunetkę bez słowa i usiedli na wolnych miejscach. Jego siostry od razu zaczęły rozmawiać z dziewczyną obok niego, ale nie słuchał dokładnie, zerkając co chwilę na matkę. Siedziała smutna i przygaszona, grzebiąc widelcem w jedzeniu. Mimo wszystko, martwił się o nią, przecież była jego matką, prawda? 

Po dwudziestu minutach siostry Zayna zniknęły na górze, a Patricia w kuchni. Pochylił się w stronę Shae, która siedziała w ciszy na swoim miejscu. 

- Idź do mojego pokoju, Shae - mruknął. 

Spojrzała na niego zdziwiona, ale posłusznie wstała i ruszyła wolnym, typowym dla niej, krokiem. Kiedy tylko zniknęła na schodach, Zayn wstał i ruszył do kuchni, gdzie zmywała jego matka. Oparł się o ścianę, patrząc na jej profil twarzy. 

- Co jest? - Zapytał, wkładając dłonie do kieszeni spodni. 

Patricia spojrzała na niego, marszcząc brwi. 

- O co ci chodzi? - Mruknęła.
- O Shae. 

Ręce jego matki zatrzymały się gwałtownie, kiedy wypowiedział imię brunetki. Spojrzała na niego ze smutkiem, a on nie do końca rozumiał, skąd się to wzięło. Wytarła swoje ręce o ręczniczek, po czym zrobiła dwa kroki w stronę syna, nadal utrzymując pewien dystans. 

- Powinieneś ją zostawić, Zayn, ona się ciebie boi. 

Słowa Patricii sprawiły, że zamarł, ale szybko się otrząsnął, marszcząc brwi. Odepchnął się plecami od ściany i pokonał dzielący go od matki dystans. Spojrzał na nią, opuszczając głowę w dół przez jej średni wzrost. 

- Nigdy jej nie zostawię - warknął. 

Zacisnął ręce w pięści, mrużąc oczy. 

- Dlaczego, Zayn? Powiedz mi, dlaczego?

Cisza owiała dwie sylwetki. Patricia nie doczekała się żadnej odpowiedzi, więc zastąpiła ją prychnięciem. Chciała coś dodać, ale Zayn wyprzedził ją, wypowiadając dwa słowa:

- Koniec rozmowy. 

Potem wyszedł na dwór i usiadł na schodkach, zapalając papierosa, który miał za zadanie uspokoić jego zszarpane nerwy. Musiał się opanować choć trochę przez jutrzejszy pogrzeb ojca, którego nie zdążył ostatni raz zobaczyć. 




Od autorki: Ugh, ciężko szedł mi ten rozdział i to nawet widać. Źle mi wyszedł, ale niech już będzie. Jak wam mijają ferie (no i dni szkolne)? Ziperka? Wyjeżdżacie gdzieś? A może już wyjechaliście? Ja zamulam w domu, narzekając na te cholerne szwy, które założyli mi po wyrywaniu zęba. Serio, po co mi one? No, nieważne. Zapraszam na Aska i Crushera, który doczekał się zwiastuna!
Okej, doszły do mnie różne... informacje. Tych, co są w temacie, proszę o zostawienie Ann w spokoju (i vice versa). Dogadałyśmy się we wszystkim, ustaliłyśmy, zakopałyśmy topór wojenny. Nieporozumienie zniknęło i mam nadzieję, że nikt już tego nie będzie roztrząsał. Wszystko zostało wytłumaczone, dlatego... Po prostu odpuśćcie.   

niedziela, 19 stycznia 2014

Dzień 26




Kolejny dzień zapowiadał się na typową londyńską atmosferę. Nie spałam od godziny siódmej. Właściwie chyba w ogóle nie zasnęłam tej nocy. Zayn nie wrócił, ale to może i lepiej? Szybko wstałam z parapetu, co było błędem. Syknęłam, czując ból mojej nowej rany. Jestem niezwykłą panikarą, więc od razu, kiedy wyszedł z pokoju, wyciągnęłam apteczkę, a z niej bandaż, którym owinęłam sobie te cholerne inicjały. Nie zrobiłam tego mocno, by krew dopływała w każde miejsce, co trochę utrudniało życie. Chodzenie sprawiało mi trudności, a co dopiero jakieś bieganie czy coś takiego. Na szczęście, nikt nie zmuszał mnie do takiego wysiłku i mogłam siedzieć na tym brązowym parapecie, dopóki nie obudziła się Hanaa. Szybko nakarmiłam ją i przewinęłam, obdarzając uśmiechem, kiedy śmiała się z wszystkiego dookoła. Zabrałam ją do sypialni, gdzie położyłam się z nią na łóżku. Dziewczynka rozglądała się wokoło, jakby to miejsce było najlepsze na świecie, a ja obserwowałam ją, czując radość. Te wszystkie chwile zwątpienia podczas ciąży... Dlaczego chciałam ją usunąć? Tyle bym straciła... Wiem, że wszystkie mamy tak mówią, ale... cholera, to najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widziałam. Mimo wszystko, mieszanka moich genów i tych od Zayna, to najlepszy wynik, jaki mogłabym sobie wymarzyć. Och, z pewnością będzie łamała serca chłopców. A jej tata ich szczęki, znając życie. Zaśmiałam się przez tą myśl, co nie było dobre. Powinnam im raczej współczuć, prawda? Na szczęście, zostało jeszcze trochę czasu... 

Coś jest ze mną nie tak, zdecydowanie. Moje dziecko ma zaledwie parę dni, a już myślę nad jej przyszłymi partnerami życiowymi - stanowczo mi odbija. Mam rację? Och, oczywiście, że tak. Kątem oka zauważyłam laptop. Wstałam i poszłam po niego, od razu wracając na łóżko, obok malutkiej dziewczynki. Otworzyłam urządzenie, wiedząc, że nie powinnam. Hasło, cholera... Jakie może je mieć? Zaczęłam od tych najprostszych rzeczy. Najpierw wpisałam jego imię - nieprawidłowe. Potem swoje (nie do końca rozumiem, czemu), ale oczywiście też było złe. Potem spojrzałam na dziewczynkę, która kurczowo trzymała mój palec. Olśniło mnie. Szybko wpisałam jej imię, ale nadal nie działało. Ostatnią nadzieją było jej pierwsze i drugie imię. Szybko wstukałam to na klawiaturze i uśmiechnęłam się z satysfakcją, kiedy na laptopie wyświetliło się powitanie. Mój uśmiech szybko zbladł, kiedy zobaczyłam tapetę. Zdjęcie przedstawiało... mnie. Spałam, wtulona w kołdrę. Moje włosy były rozrzucone na poduszce, tworząc czarną otoczkę profilu twarzy. Cholera, kiedy on zrobił to pieprzone zdjęcie?

Nieważne. Wdech, wydech, Shae. Włączyłam szybko internet. Nie do końca wiedziałam, co na nim robić, dlatego włączyłam Facebooka. Dawno mnie na tym cholerstwie nie było. Zalogowałam się szybko, oglądając wiadomości. Miałam chyba milion wiadomości od Victorii. Och, pamiętacie ją, prawda? Dwa dni po tym, jak Zayn puścił nas wolno, opowiedziała mi swoją rolę w tym całym gównie. Współpracowała z policją, dlatego znaleźli nas tak szybko. Wtedy, kiedy mój wujek... ugh. No, w każdym bądź razie, nie powiedziała co zrobił dla niej Zayn, ale wątpię, by kiedykolwiek mi to zdradziła. Chyba zawsze jego przysługa dla Victorii będzie dla mnie zagadką, ale trudno. Pieprzyć to. 

Po jakiś dziesięciu minutach wylogowałam się i zamknęłam laptop, by odłożyć go na miejsce. Chwała ludziom za Google incognito, Zayn nie dowie się, że grzebałam w jego laptopie. Zauważyłam, że Hanaa zasnęła, więc wstałam powoli i powędrowałam do garderoby. Była ogromna. Po jednej stronie znajdowały się rzeczy Zayna, a po drugiej... chyba moje. To znaczy, raczej nie chodzi w wolnych chwilach po domu, w kobiecych rzeczach, prawda? Zaśmiałam się na tą myśl. Ile bym dała, by coś takiego zobaczyć... 

Naciągnęłam na siebie jakieś dresowe spodnie, które pasowały na mnie. Och, jak dobrze, że kupił mój rozmiar. Chociaż... cholera, skąd on wie, jaki noszę rozmiar? Ugh, Shae, ten koleś wie o tobie wszystko... Nieważne.

Wróciłam wolno na łóżko i położyłam się obok swojej malutkiej córeczki, patrząc na profil jej twarzy. Spała, praktycznie się nie ruszając, jedynie jej unosząca się klatka piersiowa pokazywała, że normalnie oddycha. Sama także chciałam zasnąć, ale nie potrafiłam. Jakiś niewyjaśniony strach przejął kontrolę nad moim umysłem, skutecznie spędzając sen z powiek. Mimo wszystko, przymknęłam powieki, dając wytchnienie zmęczonym oczom. 




Nie do końca kontaktowałam. Było mi ciepło w plecy, co rzadko się zdarzało. Otworzyłam powoli oczy, napotykając śpiącą dziewczynkę. Udało mi się zasnąć? Chciałam unieść rękę, ale skutecznie coś mnie blokowało. Spojrzałam na swój brzuch, gdzie położyłam własną dłoń. Na niej spoczywała o wiele większa i ciemniejsza, mocno splatając nasze palce. Więc wrócił... Która godzina? Ziewnęłam, czując zmęczenie. Ten sen chyba niewiele mi dał... 

Usłyszałam, jak Zayn zaciągnął się mocno moim zapachem (nadal się do tego nie przyzwyczaiłam, o zgrozo), a ja zastygłam. Przejechał swoim nosem po mojej szyi, uśmiechając się łobuzersko. Pocałował mnie krótko, a potem spojrzał na maleńką istotę obok mnie, by znów wrócić wzrokiem do moich brązowych tęczówek. Przypatrywał się dokładnie mojej twarzy, wisząc nade mną, a ja starałam się nie odwracać spojrzenia. Wiedziałam, jak bardzo tego nie lubił.

- Niewiele spałaś, Shae - wymruczał. 

Jego zimna dłoń przyległa do mojego brzucha, zręcznie omijając bluzkę. Zadrżałam, czując ten niespodziewany chłód. Zastygłam, nie ruszając się ani o centymetr. Nagle wstał gwałtownie, a ja zrobiłam to samo, czując niesamowicie głupią i niebezpieczną odwagę. Z perspektywy czasu, to było złe posunięcie... 

- Dlaczego... dlaczego masz mnie na tapecie? - Wyszeptałam. 

Oczy Zayna zmrużyły się gniewnie i nim się obejrzałam, zostałam przyparta do (uwaga, niespodzianka!) w cholerę zimnej ściany. Jego oddech przyśpieszył nieznacznie, tak samo jak mój. Po co zadałam to cholerne pytanie? Takie głupie. Ugh, to ja jestem głupia.

- Grzebałaś w moich cholernym laptopie?! - Warknął. 

Przycisnął swoje palce do moich kości biodrowym, co gwarantowało mi kolejne siniaki. Głupia, głupia, głupia! Po cholerę pytałaś? Po cholerę dotykałaś ten pieprzony laptop? Biję przed swoją głupotą pokłony, należą się. 

- Ja... um... nie mam tu swojego i pomyślałam... - Przycisnął mnie boleśnie do ściany, na co jęknęłam z bólu. - Przepraszam! Przepraszam, nie powinnam, to boli - wycharczałam. 

Łzy popłynęły po mojej twarzy, a uderzenie w policzek rozniosło po pokoju dźwięk. Po raz kolejny jęknęłam, ale on znowu zadał cios. W to samo pieprzone miejsce. Mogłaś siedzieć cicho, idiotko! 

Uderzenie w brzuch powaliło mnie na kolana, w momencie, kiedy mnie puścił. Spuściłam głowę, a czarne kosmyki włosów zasłoniły moją twarz. Nie na długo. Zayn szarpnął za moje włosy, przez co uniosłam twarz do góry, zamykając oczy z bólu. 

- Patrz, kurwa, na mnie! - Krzyknął na mnie. - Nigdy więcej nie dotykaj moich pieprzonych rzeczy, słyszysz?

Płacz małego dziecka rozniósł się po pokoju, a Zayn wyszedł, trzaskając drzwiami, z paczką papierosów w dłoni. Wytarłam swoje łzy i wstałam. Podeszłam do łóżka, na którym usiadłam, starając się wytrzymać ból twarzy i brzucha. Zaczęłam uspokajać małą dziewczynkę, która w moich ramionach poczuła bezpieczeństwo, dzięki czemu przestała płakać. Chciałabym takiego uczucia doznać. Uspokoić się, nie zważać na słowa czy gesty. Czuć cholerne bezpieczeństwo. Ale nie mogłam, bo musiał mi się trafić popieprzony chłopak, który bił mnie na każdym cholernym kroku! Uspokój się, Shae, trzymasz dziecko, nie szalej z tymi emocjami... 

Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z sypialni po cichu. Powędrowałam do pokoju małej i położyłam ją do łóżeczka. Zaryzykowałam spotkanie z Malikiem na korytarzu, ale nie zauważyłam go, dlatego wślizgnęłam się z powrotem do sypialni, co było błędem. Stał przy łóżku i rozmawiał przez telefon. Jego zmartwiona mina kazała mi zostać, bo nieczęsto widywałam go takiego. Spojrzał na mnie, opartą o drzwi, a jego usta nieco rozchyliły się, jakby miał coś powiedzieć. Szybko z tego zrezygnował. Rozluźnił uchwyt ręki, a telefon spadł na ziemię. Spojrzał na mnie przerażony, a ja zmarszczyłam brwi, czekając aż coś powie. 

- Mój ojciec... nie żyje - wyszeptał.

To on ma ojca?!




Od autorki: Och, uwielbiam pisać tu rozdziały, bo zwykle zaczynam dany Dzień i kończę go dwie, trzy godziny później. Ogólnie, nijakie to coś, wraca stary Zayn i dobrze, bo tęskniłam za nim xD No wiecie, nie lubię pisać, że koleś jest miły i potulny, i w ogóle ach i och, żyć nie umierać. Takie coś jest nudne. No, w każdym bądź razie, ten rozdział jest dziwny, pojebany, nieswój i ogólnie zamulam. Wyrwali mi zęba, mam dwa szwy i wielką ochotę, by się poużalać nad sobą.